
Powiat otwocki bluesem stoi – ta prawda znana jest nie od dziś. Mimo że od śmierci gwiazd Breakoutu – Miry Kubasińskiej (mieszkanki Otwocka) i Tadeusza Nalepy (mieszkańca Józefowa) minęło już wiele lat, to regularnie w naszych stronach rozbrzmiewają dźwięki niczym z delty Mississipi. I to jak! Mogliśmy się o tym przekonać na koncercie dwóch grup – Blues Time i Blue Jay Fly, który odbył się w sobotę 17 lipca b.r. o godz. 20.
Na wstępie powiedzmy kilka słów o dramatis personae tego wieczoru. Blues Time został założony przez grupę znajomych z naszych warszawsko-otwockich okolic. Jest to kontynuacja kapeli Blues 66. Warto zwrócić uwagę na osobę Zbigniewa Jędrzejczyka (w środowisku bluesowym nazywanym po prostu „Zbyszkiem”), wokalisty i gitarzysty zespołu. Otwoccy melomani znają go dobrze, gdyż regularnie jest konferansjerem jesiennego Blues Bazaru. Warto też dodać, że Blues Time zagrał na tej imprezie w 2019 roku. Oprócz niego na scenie zagrali: Włodzimierz Tyl – keyboard, Maniek Wilk – gitara, Piotr Głudkowski – bas, Krzysztof „Kompot” Domański – harmonijka ustna, Andrzej Kubacki – perkusja.
Drugą grupą, która pojawiła się w parkowej „muszli” był Blue Jay Fly. Ich również nie trzeba przedstawiać, ponieważ mają za sobą występ na Blues Bazarze w 2020 roku. Wprawdzie grupa ta gra w obecnym składzie od 7 miesięcy, ale tworzący ją muzycy wyróżniają się doświadczeniem. Zagrali w składzie Marek Ławacz - bas; Paweł Orzechowski - gitara, chórki; Tomasz Piszczorowicz - perkusja; Ignacy Walendziak - skrzypce; Mariusz Wilk - wokal, gitara, harmonijka.
Wszystko, co musisz wiedzieć, Drogi Czytelniku, o sobotnim koncercie, trzeba opowiedzieć z różnych perspektyw.
1. Ortodoksi kontra reformatorzy
Tak można podsumować charakter tego wydarzenia. Blues Time (nota bene obchodzący 10 rocznicę swej działalności) prezentuje nieco tradycyjne podejście do muzyki bluesowej, co widać z ich setlisty: artyści zagrali utwory J.J. Cale’a („Call me the breeze”), a także kompozycje w konwencji noworleańskiej („There’s town in Louisiana”). Mimo że grali także piosenki z wpływami boogie, czy rock’n’rolla to jednak pozostali wierni klasycznemu bluesowi, unikając eksperymentów z tym gatunkiem. Nie ma w tym nic złego, zwłaszcza że grali ze znawstwem i finezją.
Blue Jay Fly miał odmienne podejście. Ich skład, raczej młodszy od Blues Time’u, skupił się na określeniu WŁASNEGO punktu widzenia na blues. Aranżowali standardy (przede wszystkim Willy’ego Dixona), ale po swojemu. Nie wstydzili się śpiewać po polsku, grając utwory popularne wśród bywalców lokalnych festiwali („Anioł mój”, „Noc i Ty”). Wyróżniali się także instrumentalnie – w zespole udziela się skrzypek Ignacy Walendziak. To odważne posunięcie – skrzypce są raczej typowe dla folku i country, a nie dla bluesa. Blue Jay Fly jednak udanie zamanifestowali swój pogląd na muzykę i ich również z przyjemnością słuchałem.
2. Wspaniała atmosfera
Koncerty bluesowe mają w Otwocku swoją określoną tradycję. Po pierwsze, czuć na nich atmosferę pozytywnej swobody – artyści przechadzają się po widowni, słuchacze robią sobie z nimi zdjęcia; w czasie występów publiczność dialoguje i żartuje z wykonawcami, a oni odpowiadają. Po drugie, mają one swoją subkulturę. To nie żart! Stali bywalcy przychodzą w „strojach organizacyjnych” – skórzanych kurtkach, kapeluszach kowbojskich i chustach. Co więcej, ci ludzie przyprowadzają swoje rodziny – dzieci i wnuki, wtajemniczając ich w bluesa. W ten sposób tradycja bluesowa ziemi otwockiej, miejmy nadzieję, nigdy nie umrze. Wszystko to widziałem także i tego razu.
W czasie koncertu pytam się mojego sąsiada po prawej: - Podoba się Panu?
- Nie mnie oceniać…! – uśmiecha się – Ale przychodzę na otwocki Blues Bazar od dawna. Zatem… Tak, podoba mi się! Lubię bluesa i podoba mi się to, co teraz grają!
Podobne pytanie zadaję w przerwie między następnymi piosenkami małżeństwu po lewej. Słyszę podobną odpowiedź:
- Bardzo nam się podoba. Jesteśmy wielkimi fanami bluesa.
Nie dotyczy to tylko jednego pokolenia – tego, które miało szczęście obserwować kariery Breakoutu i Dżemu. Pytam się Michała, licealisty, a prywatnie gitarzysty-amatora, o jego wrażenia z koncertu. Jego opinia jest jasna: - Na koncercie była bardzo miła atmosfera. Muzycy, chociaż nie grający na światowym poziomie, przekazali mnóstwo pozytywnej energii i pasji do muzyki.
Po chwili mówi jeszcze: - W ogóle cieszę się, że w Otwocku ma miejsce coraz więcej tego typu wydarzeń, a muszla koncertowa w końcu służy temu, do czego została zbudowana…
W tym momencie można zwrócić uwagę, że właściwie to nie był koncert DWÓCH ZESPOŁÓW, ale PODWÓJNEGO ZESPOŁU. Jak to? - ktoś zapyta. Na mój osąd składa się kilka elementów: po pierwsze – Mariusz „Maniek” Wilk, gitarzysta, który jak prawdziwy stachanowiec grał tego wieczoru w dwóch składach; po drugie – Włodzimierz „Włodek” Tyl, który gościnnie zagrał, i to świetnie, w jednej z piosenek Blue Jay Fly; po trzecie – wielki finał.
- Mamy jeszcze jednego „speciala”, especially for you! - krzyczy do widowni Maniek Wilk. Na scenę wchodzą muzycy Blues Time’u: Z. Jędrzejczyk i W. Tyl. W tym powiększonym składzie zagrali stary hit Muddy’ego Watersa – „Got my Mojo workin”. Tak jakby powiedzieli wprost, że są wielką bluesową rodziną. I tak skończył się ten koncert.
3. Z punktu widzenia wykonawców
Zaraz po koncercie, korzystając z – jak już wspomniałem – atmosfery pełnej luzu, idę zasięgnąć opinii samych wykonawców.
Pytam się Zbyszka Jędrzejczyka, skąd pomysł na taki dodatkowy koncert w Otwocku, poza Blues Bazarem i Zaduszkami Bluesowymi. Ten doświadczony bluesman odpowiada mi chętnie, bez „gwiazdorzenia” - To był pomysł miasta. Dostaliśmy zaproszenie, a ponieważ znamy to miasto od wielu lat, to nie wahaliśmy się.
Dopytuję również, jak podoba im się odnowiona muszla: - Bardzo nam się podoba! Bardzo ładna scena z dobrą akustyką. Nie mamy zarzutów.
Zatem, jak widać, koncert był udany.
Chwilę później podchodzi do mnie Andrzej Kubacki, perkusista Blues Time’u. Rozmawiamy parę minut. Podkreśla blues-rockową historię „krainy sosnowych klimatów”, do której dopisali tym koncertem kolejny akapit. Wspomina też Tadeusza Nalepę i jego rolę w zaproszeniu walijskiego zespołu Budgie do Polski. I szok kulturowy, jakim było zetknięcie się z naszą publicznością. Dodajmy – pozytywny szok…
****
Artyści, zmęczeni występem, nie mogli długo rozmawiać. Wszyscy się porozchodzili w dobrych nastrojach. Ja też, gdyż oto w naszym miasteczku udało się stworzyć coś, z czego możemy być dumni. Regularne koncerty dobrej muzyki, z prawdziwego zdarzenia. Mam więc wielki szacunek do twórców i organizatorów za ich ciężką pracę. Jak widać, przynosi ona piękny plon.
Adam Pośrednik
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie