Reklama

Do kina Oaza na Teslę, czyli o filmie “Wojna o prąd” 

Ktoś kiedyś zapytał Einsteina: Jak to jest być najmądrzejszym człowiekiem na świecie? Einstein odpowiedział: Nie wiem, musiałbyś zapytać Nikola Tesle.

W ostatnią niedzielę poszłam do kina Oaza w Otwocku na film, który plakaty i spoty reklamowe zapowiadały jako historię wojny o prąd między tym najmądrzejszym człowiekiem świata i Thomasem Edisonem - który fascynuje mnie dość mało w porównaniu z tym pierwszym. Nie znaczy to, że miał życiorys nieciekawy - po prostu mniej mnie fascynuje. A już na pewno mało mnie wzrusza, w tym dość chaotycznym, wielowątkowym filmie „Wojna o prąd“ - klasyczna, patetyczna postać ciemnego, choć zdolnego typa, który ignoruje swoją, skądinąd kochaną, żonę przez lata, i nagle ryczy jak ją traci. A wszystko to, by nie mówić o tym o którym się powinno. Sorry!

Dzień był słoneczny, ostatni ciepły tego roku, i tylko dla Tesli mogłam zrezygnować z jego 1 godziny 45 minut na rzecz kinowej projekcji. Film jednak opowiadał o wojnie o prąd raczej tej korporacyjnej, szefów dwóch ówczesnych przedsiębiorstw elektrycznych: Thomasa Edisona i George‘a Westinghouse’a. Ten pierwszy, mainstreamowy idol, forsował, najczęściej nieetycznie, jego prąd stały DC, ten drugi natomiast prąd przemienny czyli AC. I tu mamy problem, bo ten rodzaj prądu wynalazł Nikola Tesla i film miał być o nim. Tak się jednak nie stało i znowu potraktowano tego geniusza po macoszemu.

Czasy to były niezwykłe. Ważyła się przyszłość elektryczności w Stanach Zjednoczonych i nie tylko. Widząc niską frekwencję ludzi tego dnia w kinie, myślę, że niewiele osób pamięta, że było to bardzo niedawno temu i że każdego dnia, niewiele trzeba, by wrócić po zachodzie słońca do życia na Ziemi w ciemności. Świat do początków XX wieku, o zmroku, oświetlały tylko lampy naftowe i księżyc. Edison wygrał wyścig patentowy, choć średnio etycznie, ale to wcale nie zakończyło konfliktu między wynalazcami. Ludzi utalentowanych w fizyce i innych naukach ścisłych było wtedy wielu - wyrastali jakimś cudem jak grzyby po deszczu. Walka o władzę nad nowymi technologiami była zażarta. Roiło się w ich cieniach od wszelakich ludzkich hien. Geniusz ludzki kwitł, a między najwybitniejszymi z nich rodziła się chciwość, która zacierała brudne rączki i knuła, śniąc o potędze i władzy nad całym światem. To był początek nowej ery, a Tesla był do niej kluczem! Był potrzebny, ale jednocześnie ten ekscentryk, stał na przeszkodzie apetytom ówczesnych elit finansowych i do dzisiaj tak jest. Świat jeszcze nie znalazł śmiałka wśród wytwórni filmowych, producentów, reżyserów, pisarzy by cały epicki film stworzyć, nader zasłużenie, o nim! Używają jedynie jego nazwiska, by umieścić go na afiszach - tylko na tyle ich ciągle stać! Dlaczego nikt nie jest zainteresowany człowiekiem, który chciał dać ludzkości dostęp do energii za darmo, rezerwując dla niego tylko drugoplanową, dziwaczną rolę w światowej kinematografii? Odpowiedzcie sobie Państwo sami na to pytanie.

[Nikola Tesla, Fot.  orionpozo via flickr (CC BY 2.0)]

Ja poszłam do kina na Teslę, więc oto parę słów o nim.

Nikola Tesla, serbski inżynier elektryk i fizyk - człowiek z gwiazd! Urodzony w monarchii austro-węgierskiej (dzisiejsza Chorwacja), o północy, w czasie burzy i pod osłoną grzmotów z nieba! Geniusz wszechczasów, niedoszły ksiądz czego chciał jego ojciec. Człowiek, który liczył swoje kroki, spał maksymalnie 3 godziny dziennie, zgadywał ile ważą jego zupy na talerzu w hotelu New Yorker, czy innych restauracjach, które - od pewnego momentu jego życia - jadał zawsze sam, o godzinie 20 i 10 minut. Poliglota (znał 8 języków), milioner w wieku 40 lat, o życiu jak jego słynny prąd przemienny, raz na wozie, raz pod wozem, to kopiąc dołki łopatą, zaraz potem wygrywając fortuny w karty, szachy czy popularny wówczas bilard. Gdy złe okresy mijały, budował niesamowite laboratoria za wielkie pieniądze różnych ludzi, zainteresowanych wzbogacaniem się na nowych rewolucyjnych technologiach, rodzących się w tamtych-  przełomowych dla naszej cywilizacji - czasach. Najczęściej sponsorowany był przez bankiera JP Morgana. Doświadczał halucynacji, wizji urządzeń i ich funkcjonowania lub niefunkcjonowania. To wszystko było dla niego bardzo stresogenne i obciążające emocjonalnie tak, że cierpiał na różne fobie. Jego nadzwyczajnie aktywny, chłonny, nadwrażliwy, wizjonerski umysł wrzał twórczo 24 godziny na dobę. I zawsze razy trzy! 

Tak więc, po co robić o takim człowieku film? Bo co z tego, że miał na swoim koncie ok 700 wynalazków (między innymi radio, silnik elektryczny), ok 300 patentów, 14 doktoratów z wielu światowych uniwersytetów i poskromił wodospad Niagara, wykorzystując potężne masy wody do poruszania pierwszej w świecie elektrowni wodnej. Postawiono mu tam co prawda mały pomniczek, a jego nazwiskiem została nazwana na pamiątkę jednostka indukcji magnetycznej-tesla. W zakresie elektryczności dokonywał cudów, jak wielki wynalazek przemiennego prądu (AC), którego używamy dzisiaj jak świeżych bułeczek i biada jakby go nagle zabrakło w naszym codziennym życiu. Dla tego kolosa nauk ścisłych niestety nie starczyło Nobla, choć otrzymał nagrodę Edisona (!), może za to, że pan Edison i inni, oszukali go tak wiele razy, iż po prostu wypadało rzucić w jego kierunku jakimś świecidełkiem. 

[Pomnik Nikola Tesla w Niagara Falls, Ontario, Kanda. Fot. Milan Suvajac, via Wikimedia.org (CC BY-SA 4.0)]

I dalej - skoro film podobno o Tesli, nie zdążył wiele opowiedzieć o nim zanim się skończył - dodam jeszcze parę słów. Nikola był wysoki, przystojny i „elektryzujący“ - wymarzony małżonek dla którejś z bogatych panienek z salonów nowojorskiej, czy paryskiej elity. Niestety, ten wieczny kawaler nie lubił biżuterii na kobietach, a miłość połączyła go tylko z małą istotą, delikatną, piękną i ulotną. Znał natomiast intelektualną przyjaźń z kobietą żonatą, ale również i jej mężem. Jako światły człowiek, był bakteriofobem i nie podawał nikomu ręki. Nie dziwię mu się, szczególnie jeśli chodzi o Edisona. Potem wszystko się spaliło. Odszedł zapomniany i porzucony. Kiedy umierał w samotności w hotelu New Yorker w Nowym Jorku, na drzwiach jego apartamentu numer 3327, wisiała kartka: Do not disturb! Nieźle jak na początek opowieści o nim i koniec zarazem.

Także cóż, film według scenariusza pióra Michaela Mitnick’a, był jak zwykle o dzielnym Edisonie i Westinghousie’e oraz innych ciemnych postaciach z zadymionej cygarami historii przełomu XIX i XX wieku i paniach towarzyszących… o pardon, no i również chwilami o Tesli. Odtwórcą głównej roli Edisona jest Benedict Cumberbatch, niedawno mianowany prezydent londyńskiej LAMDA’y (London Academy of Music and Dramatic Art). Ten mocno rekomendowany gość, z dziada pradziada z rodziny wojskowo-dyplomatycznej, zasłużonej londyńskim królewskich kręgom, starał się, choć nie musi, bo on nic nie musi. Wystarczy, że za duże pieniądze, powtarza stare narracje jemu podobnych bohaterów naszej historii. W obsadzie George’a Westinghouse’a, nieźle się spisał Michael Shannon. Nicholas Hoult zrobił co mógł w roli Tesli. Alfonso Gomez-Rejon, młody reżyser z niezwykłym dorobkiem współpracy z wybitnymi ludźmi, dzielnie do końca walczył o lepszy montaż filmu. Dzięki producentowi Martinowi Scorsese, udało mu się przedłużyć film o 10 min i dodać 5 nowych scen, by podnieść jego jakość. Czy to coś pomogło-nie sądzę. Mówi się, że to z winy Harvey‘a Weinstein’a, producenta filmu, człowieka z wieloma wielkimi sukcesami filmowymi na swoim koncie, który właśnie dwa lata temu, kiedy odbywała się premiera tego filmu w Toronto, mierzył się z problemami, oskarżony o molestowanie. Ciekawostką jest, że jego dziadek „ Joe“, pochodził z Głogowa Małopolskiego.

Mimo wszystko dla mnie film ma pewien urok w tej swojej powierzchowności, bo temat jest za szeroki, a czasu za mało-więc akcja leciała jak szalona. Powiem dlaczego.

Jak wcześniej wspomniałam, Nikola Tesla kochał całym sercem pewną istotę. Była to biała gołębica. Leczył jej złamane skrzydełko, inwestując w to cały swój talent wynalazcy. Jej śmierć złamała mu serce. Stracił ukochaną relację z żeńską wolną energią, z jaką ufnie fruwała wokół niego, w tych wielkich laboratoriach, pełnych błysków i cudów. Film maestrią kamery Chung-hoon Chung, oddał niezwykły urok tych mrocznych pomieszczeń, oświetlonych tradycyjnymi lampami. Muzyka natomiast, w jakiś magiczny sposób, chwilami harmonizowała z szumem skrzydeł i biciem serca ptaka. Tliła się, zanikała i wracała niepostrzeżenie. Film ominął jak mógł wielkiego naukowca, ale nuty utalentowanych twórców jego muzyki, Dustin‘a O’Halloran‘a i Hauschka, zawieszały się jakby na myślach ducha Tesli, obecnego w tych pełnych poruszających się cieniami przestrzeniach i fruwały w powietrzu razem z duszą tej gołębicy. Kamera była jej oczami, fruwała pod sufit, siadała na gzymsach, szafach, przelatywała przed nosem ówczesnych uczestników biegu szczurów i odfruwała. Kamera dla mnie była ptakiem, tą niewidzialną gołębicą, w której dusza wielkiego Tesli, przepełniona miłością do niej, wypełniła każdy kadr. Na przekór twórcom tego filmu, w każdym dźwięku soundtracku, czułam bicie ich szczęśliwych, złączonych, wolnych serc.

Felieton gościnny Majki Schabenbeck

30 października 2019










 

Aplikacja iotwock.info

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2019-11-03 14:31:11

    Felieton jest inspiracją do poszukania wiedzy o Tesli. Poza tym pokazuje drugie dno informacji finansowanej przez wielki biznes. Dlatego, dziękuję za przypomnienie, że zawsze trzeba mieć krytyczny umysł i weryfikować tzw. prawdy.
    Beata

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo iOtwock.info




Reklama
Wróć do