
Odcinek 4: Stałam jak wryta i mrugałam oczami z niedowierzaniem. „Co on tu robi?” - powtórzyłam w myślach.
Przede mną, obok framugi drzwi, między przedsionkiem a przedpokojem, nadal wystawała stojąca na ziemi ta sama część wiklinowego pieska, tylko teraz merdała ogonkiem. Odwrócił głowę, spojrzał na mnie oczami spaniela i zagadał:
- No wreszcie! – sapnął i przesunął się o krok w bok. Dalej patrzył z uwagą w stronę drzwi wyjściowych - Ale z ciebie śpioch!
- Sss…słucham? - wydukałam wybałuszając oczy.
- Niestety, mój świąteczny repertuar artystyczny już się wyczerpał… - chrząknął dwa razy jak diwa operowa robiąc parę kroków do przodu - … i koncert noworoczny się zakończył. Głos dobiegał teraz z przedsionka:
- Do tego jutro pewnie się nie ruszę, tak się wyskakałem. Wykończyłaś mnie…
Usłyszałam dziwne dźwięki. Z ciekawości wyciągnęłam głowę do przodu, by zajrzeć za nim do środka. Wiklinowy piesek właśnie przeciągał się na podłodze, aż skrzypiało. Drzwi wejściowe były otwarte, a za nimi, w ogródku, wszędzie iskrzył się śnieg.
- Ja już zdążyłem rozejrzeć się w sytuacji - stwierdził z wyczuwalnym zadowoleniem. Oglądając z zainteresowaniem swoje ośnieżone łapki krzyknął. - A ty śpisz i śpisz! - i kontynuował ze skupieniem
- To musi być ta słynna, ziemska zima, piękny widok. Tylko ciut tu chłodno, ale damy radę. Niejedne cuda się robiło. Coś się wykombinuje.
Wyprostowałam się w pośpiechu, żeby nie zauważył, że go podglądam.
Usłyszałam hałas zatrzaskiwanych drzwi i bezpardonowe otrzepywanie wiklinowego futerka.
- Jeszcze raz! – krzyknął.
Automatycznie pochyliłam głowę i znowu zajrzałam do środka. Tym razem stał na tylnych łapkach, jedną przednią miał opartą na biodrze, a drugą uniesioną do góry w dramatycznym geście scenicznym. Tak śmiesznie wyglądał, że cofając głowę, musiałam zakryć sobie usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Trzeba zawsze uprzedzić, jak się zamierza podglądać – oznajmił lekko zblazowanym głosem.
- Ja…jakoś mi to…umknęło … - jąkałam się, próbując opanować śmiech.
- I do tego to drapanko… - teraz on wystawił głowę i nie zważając na moje roześmiane oczy i usta zasłonięte rękami, spojrzał na mnie uwodzicielskim wzrokiem. Walcząc ze śmiechem, z trudem wycedziłam:
- Wszystko przez te komary wczoraj w parku. To było istne szaleństwo.
Zaczęłam namiętnie drapać się myśląc: „Kto by pomyślał, że wiklinowe rzeźby w Pałacu Bielińskich w Otwocku są żywe?
- Wielkim, Otwocku Wielkim – poprawił mnie wchodząc do przedpokoju.
„Tak, takim bardzo, bardzo dużym Otwocku – mamrotałam pod nosem, parskając śmiechem i powtórzyłam w myślach – „ Ja na pewno śpię.”
- Radzę już nie spać, bo następnym razem, to już będzie śmigus dyngus!
„ To jest niemożliwe” – ściągnęłam brwi i wybełkotałam z buzią otwartą na całego z oburzenia i na znak protestu, po czym figlarnie dodałam :
- Tylko nie to…. – i zrobiłam słodką minkę.
- Oj tam, oj tam. No już dobrze, powiedzmy, że żartowałem.
Przechodząc koło mnie, odwrócił się na chwilkę w moją stronę, rozłożył przednie łapki na boki, wzruszył ramionami, wywrócił oczy do góry i powiedział obojętnie:
- Takie życie, baby! Ale nie panikujemy – ciągnął dalej, teraz obwąchując moje stopy – Sama mówiłaś,, że życie jest nieprzewidywalne – rozejrzał się wokół jakby czegoś szukał.
Na widok mnie drapiącej się jak papuga, zaczął też się drapać, tyle że tylną łapką po brzuchu.
„Skąd on wie, że o tym wcześniej myślałam?” – zdumiałam się, stojąc dalej jak słup soli.
- Widziałaś ile śniegu napadało przez noc? – zapytał.
Kiwnęłam potwierdzająco głową, choć na mnie nie patrzył.
- Zaczynamy się rozumieć. Z okna sypialni też fajnie wygląda, taki bialutki, czyściutki, jak noworoczny świąteczny czas. Od dawna chciałem zobaczyć śnieg, porzucać kulkami, sanki, bałwanki, takie tam sprawy. Nasłuchałem się od św. Mikołaja o zimie, a od Babci Magi o lecie. Pięknie opowiadają o świecie.
„ Niemożliwe, ja na pewno śpię. Wracam do łóżka – pośpiesznie obróciłam się na pięcie i już zamierzałam zacząć wchodzić z powrotem na schody, gdy usłyszałam:
- No to mamy problem, pączusiu – powiedział zaczepnie.
Zatrzymałam się w połowie drogi w szoku.
„To też słyszał…” – pomyślałam – „ Może to wczorajsze ciasto, nie dość, że było odchudzające, to…” – wiklinowy piesek właśnie obchodził mnie naokoło, a ja wodząc za nim wzrokiem pomalutku domamrotałam - „ …do tego miało jeszcze jakieś magiczne odlotowe przyprawy”.
Pogwizdując sobie pod nosem oddalił się i zniknął w drzwiach do pokoju. Zamrugałam oczami z niedowierzania.
Obok jego framugi drzwi, pojawiła się znowu mała wiklinowa główka. Piesek dwoma pazurkami ułożonymi w kształcie literki V wskazywał na parę jego oczu, a następnie te same skierował w moją stronę wskazując moje.
- Mam cię na oku, pączusiu… - powiedział tajemniczo i zniknął.
Nie zdążyłam otrząsnąć się ze zdumienia, kiedy z pokoju dobiegł mnie jego głos:
- A tak na marginesie, tyle było gadania o tej wspaniałej choince w parku, gwieździe betlejemskiej, bitej śmietanie, tropikalnej plaży, prezentach, światełkach itd., ale powiedzmy sobie szczerze: efekty są jakie są. Nie chcę krytykować tych dwóch kwadratowych fikuśnych tropików, woskowej choinusi na dostawkę i wychudzonego kaktusa oraz reszty tego dzieła twojej wyobraźni, ale masz gadane baby. Nie wspomnę już o wizerunkach Babci Magi i św. Mikołaja, bo tu już nieźle pojechałaś. Całe szczęście oni mają poczucie humoru, jak wszystkie wybitnie inteligentne istoty. Twoje komentarze o moim śpiewaniu, plus moje o twojej FIKUŚNEJ – podkreślił kąśliwie - twórczości literackiej – no i jesteśmy kwita. Nobody is perfect!
Stałam jak wryta, a myśli piętrzyły mi się w głowie: „To jakiś cud… Wiklinowe rzeźby są żywe. Do tego czytają ludziom w myślach. Niesamowite, to musi być jakaś cudowna bajka.”
Właśnie ogarniała mnie fala podniecenia w obliczu tak niebywałej przygody, gdy zaraz za nią pojawiła się pędząca góra lodowa. Myślałam: „ O nie! Co ja teraz zrobię? To prawda, nagadałam mu wcześniej w łóżku i naśmiałam się z niego. On to wszystko słyszał i teraz myśli, że jestem niegościnna i niesympatyczna. Ale skąd ja miałam wiedzieć, że to on? Radio samo gadało, coś mnie lizało, coś skakało i darło mi się do ucha jak stare prześcieradło…”
- To też słyszałem! – wydarł się z pokoju.
Zacisnęłam usta, jakbym chciała zatrzymać słowa, po czym ledwo wykrztusiłam:
- Ja nic nie powiedziałam! – i pomyślałam – „ Jak on to robi?”
- Ciekawość w słusznej sprawie jest bardzo cenna – dodał z pokoju.
Wyrzuty sumienia szturmowały mnie jednak na całego. „Ale ja przecież jestem gościnna, a on jest taki śliczny…”
- Kontynuuj! – głos pieska wyraźnie się ożywił.
Myślałam: „Słowiczek to on nie jest, ale ….”
- To też słyszałem! - krzyczał dalej z pokoju przyjacielsko – Skończyłaś na taki śliczny i co dalej?
Odwróciłam się na pięcie i wbiegłam do pokoju oznajmiając najmilej i najuroczyściej jak tylko mogłam:
- Gość w dom, Bozia w dom! – i z patetycznym uwielbieniem, patrząc mu prosto w oczy, zapytałam – Czy to szanowny pan Artysta tak pięknie wcześniej śpiewał na koncercie noworocznym?
- Oczywiście, co za pytanie?
- Podarował mi pan i sąsiadom niezapomniane przeżycia!
- Cóż poradzić?!
- Mistrz nad mistrzami!
- Jestem prawie profesjonalistą w tej dziedzinie.
- Prawie się z tym oczywiście w pełni zgadzam.
- Doceniam gościnność, dobre chęci i wybujałą wyobraźnię. Przekażmy sobie znak pokoju.
Usiadłam na kanapie, a on wskoczył mi na kolana. Wyściskaliśmy się, aż z mojej piżamy zrobiło się dziwaczne futerko, bo ostre końcówki wikliny powyciągały z niej nitki.
- Jak spałam pod fontanną w Otwocku WIELKIM – podkreśliłam słowo wielkim i mrugnęłam do niego porozumiewawczo ….
- Się rozumie – uśmiechnął się.
- … to futerka wszystkich wiklinowych rzeźb wydawały mi się takie mięciutkie – i dodałam szybko – Nie to, że szanownego pana Artysty mi się nie podoba…
- Przebudzenia bywają bolesne – przerwał mi – Bajki mają też swoje limity w rzeczywistości. Na szczęście są po to, by je pokonywać.
- No właśnie, co ja tu gadam i gadam, czas właśnie by to pokonać. Może śniadaniem? Pan Artysta pewnie spragniony i bardzo głodny! Tak się napracował, ten koncert, tańce, poranny spacer…
- …. I harówka w radio… - westchnął i obrócił się leniwie do góry brzuchem. Leżał na moich kolanach i oczami marzyciela patrzył w okno.
- W radio? To …to byłeś też ty… Powinnam była się domyślić – dodałam ciepłym głosem, gładząc go po miękkiej wiklinowej sierści… - To był światowej rangi przekaz! – i wyszeptałam mu do ucha – Myślę, że może nawet kosmiczny. Jestem z ciebie taka dumna…
Z zadowolenia oblizał pyszczek mokrym, różowym języczkiem i zamknął oczy.
Patrzyłam na tego małego, odważnego wiklinowego pieska, który nareszcie pełen zaufania oddychał teraz równomiernie, wtulony we mnie jak małe niewinne dziecko. Uzmysłowiłam sobie, z jakim niebywałym uporem starał się przez cały ranek wybudzić mnie ze snu. „Pewnie ma jakiś ważny powód” - pomyślałam.
- Musimy porozmawiać - szepnął.
- Może po śniadanku?
Cdn.
Tekst i zdjęcia: Majka Schabenbeck
Otwock, przesilenie zimowe, grudzień 2021
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
brzydki ten pies