
Kaczki, dziki i... wąż, czyli mikrowyprawa Świdrem - rzeką niespodzianek.
Jakiś czas temu, szukając w sieci potrzebnych mi informacji o Świdrze, trafiłam na relację młodego warszawiaka z pieszej wyprawy korytem rzeki. Najpierw skrzywiłam się z niechęcią na taki pomysł, bo przypomniały mi się dwie moje tego typu przygody. Obie dotyczyły rzek z kamienistym dnem. Choć było to już dawno wciąż pamiętam, że przez dwie godziny ciągnąc kajak, jak mantrę powtarzałam sobie: "To będzie cud, jeśli nie skręcę kostki na tych śliskich kamieniach".
Ale warszawiak nie omieszkał podkreślić, że dno Świdra jest piaszczyste, mięciutkie, czasem trochę żwiru, woda przejrzysta. Przy najbliższej okazji sprawdziłam - rzeczywiście, nie kłamał. I od tej pory myślałam o takiej przechadzce. Okazja nadarzyła się, niestety, dopiero we wrześniowy weekend. Niestety, bo woda znacznie się - w porównaniu z upalnym sierpniem - już wychłodziła i zbyt długo, nawet maszerując i mimo ciepłego dnia, nie byłam w stanie w niej wytrzymać. Z pewnością można owo doświadczenie zaliczyć jako zabieg krioterapeutyczny, tyle że znacznie ciekawszy niż w przychodni lekarskiej.
Wcale się nie dziwię, że tyle ludzi jest chętnych na różnego rodzaju wyprawy Świdrem - wszak to urokliwe miejsce i pełne niespodzianek. Najpierw miałam towarzystwo kaczek krzyżówek, które - choć pospolite - są zawsze przemiłe. Potem trafiłam na most. Tak, ten nowy, dopiero budowany. Poobserwowałam go z dołu i postanowiłam iść odwrotnie, czyli pod prąd (niezły trening dla nóg). Za kilkadziesiąt metrów przystanęłam na wysepce na środku rzeki, żeby trochę ogrzać w piasku stopy i zaintrygowały mnie chaszcze od strony józefowskiej. Czemu one tak się trzęsą, kto się przedziera przez taką gęstwinę? Usłyszałam chrząkanie. Wizyta dzika w turystycznym miejscu w środku dnia?!
Zasugerowałam taką możliwość trzyosobowej rodzinie, która beztrosko korzystała z pięknego dnia nad rzeką (ostrożności nigdy nie za wiele przy dzikich zwierzętach). - Tak, to dziki - krzyknęła pani, wskazując ręką w stronę prześwitu w chaszczach, raptem kilka metrów od jej syna. Zwierzęta jednak zrezygnowały z próby dojścia do wody przez zarośla, by chwilę później wyłonić się całą gromadką nieco dalej na piaszczystej, małej plaży. Tak bezceremonialne wejście na teren zajęty przez ludzi zrobiło na nas - kilkorgu obserwatorach - wrażenie. Dziki, obserwując cały czas ludzi po przeciwnej stronie nurtu, z radością korzystały z picia i kąpieli (patrz wyżej).
Ruszyłam dalej. I przez następne kilkanaście minut cieszyłam się urodą i sielską atmosferą leniwie płynącej wody. Ale spojrzałam przed siebie i zelektryzował mnie dziwny kształt. Wąż?! Nieee, to tylko mój niezbyt już dobry wzrok i wyobraźnia podsunęły mi taki scenariusz. Rzeką płynął po prostu konar drzewa. Jednak gdy się o czymś myśli i czegoś wypatruje (a właśnie w trakcie marszu przypomniała mi się nowa relacja przedstawiciela Animal Rescue Polska nt. poszukiwanego od lipca pytona tygrysiego) - to się to znajduje. Niecałe pół godziny później dostrzegłam gada w wodzie, oplatał czyjąś nogę... ale na szczęście tylko na rysunku.
Cudo ten Świder!
Kazimiera Zalewska
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie