Reklama

O „Edukacji Zdrowotnej” okiem felietonisty…

Nie ma nic bardziej osobistego niż choroba i nic bardziej publicznego niż ministerialne rozporządzenie, które każe mówić o zdrowiu w szkole, o ósmej rano… „Edukacja Zdrowotna” - to nowy, szkolny przedmiot, który ma nas wyleczyć z lenistwa, złych nawyków i braku ruchu. Jeszcze na dobre nie zadomowił się w szkolnym programie, a już stał się kolejnym ringiem, na którym stanęli w szranki politycy, biskupi i nauczyciele.

Dawniej zdrowia uczono w sposób prosty i bezpośredni. Ile razy słyszeliśmy: „nie siadaj na betonie, bo dostaniesz wilka”, „nie pij zimnej wody po bieganiu, bo cię skręci”, „nie kładź się z mokrą głową do snu, bo oślepniesz”. Wszystkie te „ostrzeżenia”, choć medycznie wątpliwe, skutecznie przygotowywały młode pokolenia do czujności wobec czyhających na nie zagrożeń. Dzisiaj zamiast ludowych „zaklęć”, dostajemy nową podstawę programową i podręcznik napakowany wiedzą, z której powinniśmy nauczyć się korzystać.

Minister edukacji w roli lekarza rodzinnego młodzieży, to sytuacja groteskowa i wzniosła zarazem.  Bo czy można nauczyć się zdrowia, tak - jak się uczy logarytmów? Przecież zdrowie to nie teoria, lecz praktyka. Można wiedzieć, że papierosy szkodzą, a i tak palić jak smok. Można znać piramidę żywieniową na pamięć i mimo to codziennie ustawiać się w kolejce po kebaba. Można rozumieć pojęcie BMI, a mimo to wieczorami pochłaniać przed telewizorem paczki chipsów. „Edukacja Zdrowotna” - jest więc z natury przedmiotem paradoksalnym, wiedzą, z którą - wielu  z nas - będzie miało problem. Podobnie zresztą, jak z innymi, szkolnymi naukami. Zastanówmy się… Kto dzisiaj jeszcze pamięta datę bitwy pod Salaminą, albo umie rozwiązać równanie kwadratowe? A przecież przerabialiśmy to latami.

Do tego jeszcze dochodzi polityka. Głos kościoła i partii prawicowych jest wyraźny: w tym przedmiocie kryje się… zagrożenie. Nie chodzi przecież o zwykłą wiedzę o witaminach i profilaktyce próchnicy. To podstępne przemycanie ideologii: mówienie o seksualności, antykoncepcji, depresji. Ksiądz z ambony ostrzega: „Szkoła ma wychowywać, a nie deprawować”. A prawicowy poseł grzmi w prawicowej telewizji: „Państwo nie będzie uczyło dzieci, jak mają spać i co jeść. To kompetencja rodziny”.

No proszę… Ani się obejrzeliśmy, a marchewka stała się kwestią światopoglądową. Jogging - obcym kulturowo symbolem spisku lewackich elit, a dieta śródziemnomorska - kolejnym przejawem unijnej dyktatury. Stosując taką retorykę, nawet ćwiczenia oddechowe trącą marksizmem, że o szczepionkach już nie wspomnę, bo te - od czasów Covidu - zdecydowanie kojarzą się nie najlepiej.

Ale nie bądźmy złośliwi. Są w tym przedsięwzięciu i plusy. Może dziecko, które dowie się, że siedzenie osiem godzin przed komputerem krzywi kręgosłup, odłoży choć na chwilę konsolę. Może ktoś, usłyszawszy o depresji, odważy się poprosić o pomoc. A ktoś inny zrozumie, że kondycja nie bierze się z pracy kciuka przesuwającego się po ekranie smartphona, lecz z wielu godzin jazdy na rowerze. Może uczniowie nie zostaną od razu patronami fitnessu, ale przynajmniej dowiedzą się, że człowiek to nie tylko głowa do wkuwania, lecz także ciało, które można zmarnować szybciej niż im się wydaje.

Pamiętajmy, że zdrowie jest luksusem. A dziecko z małego miasteczka, w którym jedyną atrakcją gastronomiczną jest bar z frytkami, nie będzie liczyć kalorii tylko… drobne na ich zakup. Nastolatek z rodziny, w której depresja jest tematem tabu, nie będzie analizował rad z podręcznika, tylko będzie cierpiał po cichu. W tej perspektywie „Edukacja Zdrowotna” jest więc jak rozmowa o sztuce nowoczesnej w mieszkaniu, gdzie na ścianie jest grzyb, a dach przecieka. Szlachetna, ale nie na temat.

Felietonista, nawet ten najbardziej sceptyczny, musi jednak przyznać, że zdrowie nie jest tematem obojętnym. Co więcej - jest tematem dramatycznym. Każdy ma je tylko jedno. A że szkoła próbuje go uczyć, to może i dobrze. Bo choć uczeń nie posłucha, to może po latach przypomni sobie jakieś zdanie z tej lekcji. Tak jak ja pamiętam do dziś słowa nauczycielki biologii: „Trzustka nie boli, dopóki nie jest za późno”.

Być może właśnie tak należy rozumieć też „Edukację Zdrowotną”, jako próbę nauczenia tego, co i tak zrozumiemy dopiero w kolejce do lekarza. A polityczne burze, kościelne napomnienia i medialne tyrady? Miną. Zostanie pytanie: czy potrafisz zadbać o siebie, zanim będzie za późno?

Zdrowie w szkole - to jak abstynencja na weselu, temat szlachetny, ale trudny do wprowadzenia w życie. Jednak skoro dzieci uczymy trygonometrii, choć nikt jej potem nie używa, czemu nie uczyć zdrowia, którego każdy kiedyś będzie potrzebował? Choćby kościół i prawica krzywiły się na każdą wzmiankę o witaminie D, a ministerstwo wierzyło, że sam podręcznik zdziała cuda i spowoduje, że staniemy się zdrowsi.

Andrzej Idziak


Fot: zdjęcie poglądowe (Pixabay)

Aplikacja iotwock.info

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 09/09/2025 13:56
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo iOtwock.info




Reklama
Wróć do