
Niemal pięć lat spędził na misjach. Przybył do Ameryki Południowej w 2016 roku. Jak podkreśla – z Bożą pomocą – pełnił funkcję proboszcza w boliwijskiej miejscowości Bulo Bulo. Prowadził tam internat dla dzieci i młodzieży zamieszkującej lokalne miasteczka. Wrócił do Polski na początku tego roku. W lipcu został wikariuszem parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawicach. Zapraszam na niezwykłą historię o Bogu, pięknie, kulturze, poczuciu spełnienia, ale też trudach i bolesnych historiach, z którymi spotyka się misjonarz. Moim rozmówcą oraz przewodnikiem na tej ścieżce jest ks. Marcin Dudziński.
Ks. Marcin Dudziński urodził się w 1978 r., pochodzi z Parczewa (woj. lubelskie). Święcenia kapłańskie przyjął w 2005 r. Posługę duszpasterską rozpoczął w Grębkowie, następnie pracował kolejno w parafiach w: Dęblinie, Łosicach, Białej Podlaskiej, Rykach oraz ponownie w Białej Podlaskiej, tylko w innej parafii. Ostatni rok, przed wyjazdem, ks. Marcin pełnił funkcję wikariusza w Garwolinie. Potem zdecydował, że chce wyruszyć na misje. Marzył o Ameryce Południowej, o kraju hiszpańskojęzycznym. Trafił do odległej Boliwii. W styczniu 2021 r. wrócił do Polski. Decyzją biskupa siedleckiego od 1 lipca br. jest wikariuszem parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawicach.
Zanim trafił ksiądz do Boliwii, był wcześniej w Ameryce Południowej?
Tak, byłem raz w Meksyku na kilkutygodniowej pielgrzymce. W stolicy kraju jest słynne sanktuarium Maryjne „Guadalupe”. Tam znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej. Poza tym nigdy wcześniej tam nie podróżowałem. Spodobała mi się kultura Ameryki Łacińskiej.
W jakich okolicznościach trafił ksiądz do Boliwii? Proszę przybliżyć szczegóły
Wyjazd na misje to osobista decyzja księdza. On wybiera kraj, do którego chciałby wyjechać i posługiwać. Jednak musi na taki wyjazd dostać zgodę biskupa. Może on wyrazić zgodę na wyjazd lub nie. W moim przypadku bp Kazimierz Gurda poprosił mnie, abym pojechał właśnie do Boliwii, bo akurat tam pracowało już kilku księży pochodzących z naszej Diecezji Siedleckiej. Same przygotowania rozpoczęły się sporo wcześniej. Zrealizowałem obowiązkowy kurs nauki języka, kultury i zwyczajów w podstawowym zakresie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. W miejscowości, do której trafiłem (Bulo Bulo, parafia Virgen de Copacabana), działał internat. Przebywały w nim dziewczynki z okolicznych terenów – często z problemami, m.in. wykorzystywane seksualnie, do pracy czy wywodzące się z biednych rodzin. W internacie mieszkały w ciągu tygodnia, a na weekend wracały do domu, żeby nie stracić kontaktu z najbliższymi.
Ostatni rok mojej posługi, to czas pandemii. Rok szkolny w Boliwii zaczyna się z początkiem lutego, a kończy ostatnimi dniami listopada. W Polsce lekcje prowadzono zdalnie, a tam w zasadzie nauczania w tym okresie nie było, praktycznie rok był stracony. Trzeba wiedzieć, że w wielu regionach Boliwii są kłopoty ze szkolnictwem. Dobrze ilustruje to np. spotkanie z dziewczyną, pracownicą stacji benzynowej, która już ukończyła szkołę. Pewnego razu zapytała mnie: Skąd jesteś? Odpowiedziałem – z Polski. A ile tam się jedzie? Muszę dojechać do międzynarodowego lotniska Santa Cruz, wsiąść w samolot i lecę 11 godzin do Hiszpanii, później z Hiszpanii jeszcze 4 godziny do mojego kraju. A ona się patrzy i mówi do mnie: a autobusem to ile byś jechał? Trudno mi jej wytłumaczyć, że po drodze jest ocean... Dodam, że pandemia koronawirusa podobnie wpłynęła na posługę w kościele. Lockdown spowodował zamknięcie świątyń na prawie pół roku, dla wiernych odbywały się jedynie transmisje internetowe, nie sprawowaliśmy również innych sakramentów.
Co wyróżnia Bulo Bulo?
To miasteczko położone w tropiku, czyli region, gdzie jest gorąco i jest duża wilgotność i ogromne tereny dżungli. Co ciekawe, miasteczko Bulo Bulo ma tylko 35 lat. Powstało w charakterystyczny dla tego rejonu sposób. Stopniowo, od Santa Cruz, czyli strony tropikalnej i z drugiej strony – od gór miejscowi stopniowo przenosili się na te tereny. Karczowali dżunglę, osiedlali się lub kupowali działki pod uprawę, i tak założono Bulo Bulo. Jest ono – tłumacząc na język polski – gminą, nad którą pieczę stanowi mieszczące się w górach miasto Cochabamba (leżące na wysokości 2500 m. n.p.m.). Warunki do mieszkania w Bulo Bulo i całym tropiku są dość specyficzne. W okolicach Bulo Bulo, i nie tylko, znajduje się wiele miejsc, gdzie odbywa się produkcja narkotyków i dużo osób jest w to zaangażowanych. Mają z tego duże pieniądze, lecz dość często nie umieją ich spożytkować, żeby poprawić sobie warunki życia i dlatego żyją dość skromnie. Jednak wielu z nich, z tego młodszego pokolenia, już inwestuje swoje pieniądze, buduje piękne domy i poprawia swoją sytuację życiową.
Gdzie ksiądz mieszkał?
W Bulo Bulo jest oczywiście kościół i budynki parafialne oraz budynki, w których mieścił się internat dla dziewcząt. Internat był dziełem naszej Diecezji Siedleckiej, pobudował go ks. Tomasz Duda, który jako pierwszy ksiądz siedlecki pracował w Bulo Bulo i organizował pracę internatu. Ja byłem kolejnym, szóstym księdzem, który trafił tam z naszej diecezji. Ale to nie wszystkie polskie akcenty. Podczas mojej pracy w Bulo Bulo pracowałem z księżmi z naszej diecezji, były siostry zakonne, Polki z Zakonu Sługi Jezusa oraz dwie świeckie misjonarki, z których jedna również pochodzi z Diecezji Siedleckiej, rodem z Białej Podlaskiej.
Każdy z nas jadąc na urlop do Polski nie poświęcał całego czasu na odpoczynek, ale jeździliśmy po parafiach, aby zbierać pieniądze na nasze utrzymanie na misjach i utrzymanie parafii. Później musieliśmy roztropnie wydawać pieniądze, aby wystarczyły nam aż do następnego wyjazdu do Polski. Pisaliśmy wiele projektów do różnych instytucji, które pomagają misjonarzom w pracy, udzielając finansowego wsparcia na różnego rodzaju remonty czy akcje duszpasterskie. Jednego roku dostałem dofinansowanie od naszego diecezjalnego Caritas, które wsparło nas i pomogło wymienić cały dach na internacie z eternitu na blachę. Pieniądze te pochodziły ze sprzedaży świec wigilijnych. Również moglibyśmy liczyć jeszcze na wsparcie ludzi dobrej woli i ich dobre serca, które okazywali wpłatami na nasze konto.
Jak wyglądał typowy dzień posługi dla księdza?
To zależy. Na początku, gdy internat funkcjonował normalnie i były misjonarki świeckie, to one sprawowały pieczę nad dziewczętami i w większości spraw zajmowały się sprawami internatu. My, jako księża, ale przede wszystkim jako mężczyźni, zajmowaliśmy się sprawami gospodarczymi i konserwacyjno-naprawczymi. Jednak po południu, na ile pozwalał czas, pomagaliśmy dziewczynkom w odrabianiu zadanych prac domowych, również pomagają im w innych zajęciach. Ta praca z dziećmi na początku pobytu pomagała nam również w utrwalaniu języka hiszpańskiego. Jednak jako księża dbaliśmy również o stronę duchową. Każdej środy po południu była odprawiana msza święta dla dziewczynek, a każdego dnia przed spaniem modliłem się z dziewczynkami.
Trudniej było, gdy z Bulo Bulo wyjechała ostatnia polska misjonarka świecka. Wtedy musiałem wszystko przejąć i wstawać o 5:00 rano, żeby obudzić dziewczynki, dopilnować je w ich codziennych, porannych pracach i zajęciach porządkowych, przypilnować w przygotowaniach do wyjścia do szkoły i najmłodsze z nich odprowadzić do szkoły, co nie było prostym zajęciem. Potem trzeba było je przyprowadzić ze szkoły i dopilnować przy popołudniowych zajęciach, jak również i wieczornych.
Jednak jako ksiądz nie mogłem zapomnieć o pracy duszpasterskiej wśród miejscowej ludności. Codziennie, jak w każdej parafii, funkcjonowała kancelaria parafialna, były codzienne msze święte, przygotowania do sakramentów. Prowadziliśmy katechizację: siostry dla dzieci, które miały przystąpić do sakramentów spowiedzi i komunii świętej, my jako księża – zajmowaliśmy się młodzieżą i ich przygotowaniem do sakramentu bierzmowania, jak również przygotowywaliśmy ludzi do sakramentu chrztu i małżeństwa. Bardzo często dorośli przychodzili, aby prosić o chrzest, albo o cały „pakiet”, czyli sakramenty: chrztu, spowiedzi, komunii, bierzmowania oraz małżeństwa. U wielu tych ludzi widać było ogromne pragnienie przyjęcia tych sakramentów i wielką radość z przyjęcia Jezusa do swojego życia.
Warto w tym miejscu wspomnieć o fiestach, które charakteryzują tamtą kulturę. Fiesta to święto, najczęściej mówi się tak o odpustach parafialnych. Nasz największy odpust był 6 sierpnia na wspomnienie Matki Boskiej z Copacabany, która jest patronką parafii. Taka fiesta – odpust trwał 3 dni. Wyrażeniem ich przywiązania i kultu Maryi jest taniec. Wiele osób organizowało się tworząc grupy taneczne, które już nawet na dwa miesiące przed fiestą ćwiczyły układ taneczny. Na dni fiesty przybywało wiele tysięcy osób. W zorganizowanych grupach, które tańczyły dla Maryi, w ostatnim roku przed pandemią, było ponad tysiąc osób. Grupy taneczne, a zarazem ich tańce, które podczas ostatniej fiesty sprzed pandemii to: Morenada, Salay, Pujllay, Chacarera, Potolos, Diablada. Każda fiesta jest kolorowa, pełna radości.
Rozmawiamy tuż przed Wigilią, jak w Boliwii obchodzone są Święta Bożego Narodzenia?
Po pierwsze trzeba się przestawić pogodowo, temperatura wynosi ok. 40 stopni! Dodatkowo są wakacje – a ja nigdy nie miałem świąt Bożego Narodzenia w wakacje. Nie było już dziewczynek w internacie, więc sprawy gospodarcze zmieniały się na porządki przy kościele i przy dojazdowej kaplicy w sąsiedniej miejscowości – Rio Blanco – które polegały chociażby na koszeniu trawy - w grudniu. Było strojenie kościołów, oczywiście ubieranie szopek, stawianie choinek, ale tylko sztucznych. Tak jak w Polsce już po Wszystkich Świętych zaczyna się w marketach – i nie tylko – szał przedświąteczny, tak i tam już można to spotkać. Najczęstszym przejawem tego jest rozpoczynająca się sprzedaż „panetonów” – ciasta, które jest podobne do naszego keksu, ale z wyglądu przypomina babkę. Taki paneton daje się w prezencie najbliższym pracownikom lub osobom.
W miejscu, w którym pracowałem akurat ludzie specjalnie się nie garnęli na modlitwę, występuje tam wiele sekt. Jednak co do zasady Boże Narodzenie jest obchodzone, zewsząd można usłyszeć melodie świąteczne i kolędy. Gdy mowa o czasie przygotowania do świąt, to jest adwent, jednak nie ma rekolekcji do czego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Prowadzona jest natomiast Nowenna - głównie adresowana jest do dzieci; poprzez gry, zabawy, przypowieści biblijne, różnego rodzaju scenki ewangelizacyjne oraz na zakończenie każdego dnia jest msza święta. W Wigilię nie ma żadnej kolacji, nie ma dzielenia się opłatkiem. My jako Polacy taką wieczerzę wigilijną kultywowaliśmy, nawet znajdował się opłatek przywieziony z Polski. W czasie pandemii, gdy byłem już sam, było trudno i smutno, gdy nie miałem takiej kolacji. Oczywiście w nocy była sprawowana Pasterka. Ale nigdy nie odprawialiśmy jej o północy, raczej o 20:00 lub 22:00. Nabożeństwa odbywały się też następnego, świątecznego dnia.
Co jeszcze przykuło uwagę księdza w kontekście świąt?
Dekoracje kościoła i świąteczne ozdoby, które były w każdym mieście i miasteczku. Można powiedzieć, że na punkcie ozdób mają fioła (śmiech). Pewnego razu przyszli do mnie nauczyciele z jednej z miejscowej szkoły i zwracają się z prośbą o powieszenie lampek. Pytam się ich: gdzie? No chcemy tutaj, na froncie kościoła je przyczepić. I rzeczywiście cały zarys kościoła był pełen lampek. Już na wieżę nie wchodzili, bo by nie dali rady. Później musiałem chodzić i włączać te lampki, żeby ich nie zawieść. Z kolei, gdy siostry ubierały szopkę, to efekt ich prac zapierał dech w piersi. Kościół migał powieszonymi lampkami, z pomocą stolarza przygotowały drewnianą zagrodę, gdzie przygotowały przepiękną szopkę. Miejscowi potrafili też zwyczajnie przyjść i powiedzieć: - padre, zawieś tutaj na tych drzewach lampki, które kupiliśmy. Oczywiście wieszaliśmy te dekoracje na drzewach przy plebanii, aby przez cały okres bożonarodzeniowy świeciły i upiększały główny plac miasteczka. Boliwijczycy mają też w swej kulturze to, że ważny jest u nich dotyk, dlatego też podchodzili do szopki po mszach świętych w niedzielę i dotykali figurki Pana Jezusa.
Z perspektywy czasu – co może ksiądz powiedzieć o Boliwijczykach - o kulturze, zwyczajach mieszkańców Bulo Bulo?
Są z pewnością dość otwarci, ale muszą poznać człowieka. Gdy pojawia się ktoś nowy są raczej skryci. Na przykład, gdy przyjechałem do Bulo Bulo, kolega pracował tam od roku. Ktoś przychodzi do kancelarii i prosi o spotkanie z padre. Mówię wtedy: No ja jestem padre. A nie nie, my chcemy z tym drugim. Mówię, w porządku i zawołałem ks. Michała. Gdy kolejny, nowy ksiądz przyjechał na misję, to rozmawiali już ze mną, bo mnie znali, i tak za każdym razem. Z drugiej strony cechuje ich też wyrazista gestykulacja, radosne powitania, spokój oraz... spóźnialstwo. Europejczycy mają zegarki, my mamy czas: ważne, że przyszedłem, nieważne kiedy – mówią miejscowi.
Trzeba jeszcze zauważyć, że od czasów Krzysztofa Kolumba aż do dziś wiara chrześcijańska nie jest w Boliwii taka naprawdę. Przychodzą do kościoła, ale z drugiej strony są skłonni złożyć ofiarę dla pachamamy (inkaska bogini; od Inków – przyp. red.). Dostrzega się też nacjonalistyczne postawy.
A jak księdzu pracuje się w Warszawicach?
Bardzo dobrze, spokojnie. Nie mogę narzekać, zresztą wszędzie, gdzie pracowałem nie mogę narzekać. Ludzie są dobrzy, trzeba być do nich otwartym i tego czego nauczyłem się w Boliwii, być cierpliwym i spokojnym.
Czego księdzu życzyć na święta Bożego Narodzenia?
Tego, co wszystkim. Niech Pan Bóg nam błogosławi, żeby każdy z nas miał życie spełnione i szczęśliwe. Żebyśmy uczyli się siebie w świetle Pana Boga, który przyszedł do nas i chce w nas wzrastać, chce być z nami nie tylko w Święta, ale w każdy dzień naszego życia.
Dołączam się do życzeń i serdecznie dziękuję za rozmowę!
Sebastian Rębkowski
fot. archiwum ks. Marcina Dudzińskiego
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie