
Coraz mniej jest w Polsce ludzi samorządnych. Takich, których dążeniem jest czynienie wokół siebie zmian. I nie istotne, czy przed własną posesją, na swojej ulicy, w gminie albo w państwie. Jesteśmy bierni a przez to ulegli i zdani na tych, których bardziej z obywatelskiego obowiązku, niż przemyślanego wyboru, wyznaczyliśmy do tzw. samorządu terytorialnego i sejmu. Ogólny jednak tumiwisizm społeczeństwa nie przekłada się na jego brak roszczeń.
Mieszkanka Otwocka zażądała na piśmie od prezydenta, by ten zajął się gołębiami, które obsrywają jej parapet. Inna, by policja zaradziła coś, by jej sąsiad nie słuchał w ciągu dnia głośno muzyki. Zbiorowy natomiast protest złożyli do magistratu mieszkańcy pewnego bloku, by psy i koty nie sikały do piaskownicy na placu zabaw dla dzieci. A już całkiem powszechne są żądania połatania dziur w jezdniach, posprzątania terenów zielonych...Cóż, roszczenia zanosimy do samorządu i oczekujemy od niego, by je spełnił. – Przecież płacimy podatki, mamy więc prawo wymagać – twierdzimy.
W Celestynowie kilkadziesiąt lat temu spalił się barak, w którym mieściła się biblioteka i klubokawiarnia, miejsce spotkań dorosłych i młodzieży. Ta dotkliwa strata spowodowała prawie natychmiast zawiązanie się społecznego komitetu budowy gminnej świetlicy, który wymógł na gromadzkich władzach, nie nazywanych wówczas samorządem, działkę a mieszkańcy nie szczędzili pieniędzy i wolnego czasu na budowę owej świetlicy. I dzięki tym wszystkim osobom obecny Celestynów może poszczycić się Ośrodkiem Kultury.
Po tak udanej społecznej inicjatywie miejscowi strażacy postanowili w miejscu spalonego baraku pobudować remizę. I, podobnie jak wcześniej społeczny komitet budowy ośrodka kultury, zwrócili się o pomoc finansową i fizyczną do mieszkańców, którzy i tym razem nie odmówili. Wszystkim bowiem zależało, by w Celestynowie mieszkało się wygodnie a on sam prezentował się okazale.
I co po tej samorządności dziadków i rodziców pozostało? Kto albo co sprawiło, że oto dziś stajemy z założonymi rękoma i oczekujemy, wymagamy, żądamy.
- Wybrałem radnego, niech więc on walczy o fundusze na łatanie dziurawej drogi czy udrożnienie rowów, by nie zalało mi działki, gdy fest popada – mówimy z rozbrajającą szczerością. A cóż radny? Ano siedzi na komisjach i sesjach za godziwą zapłatę i politykuje wzorując się na politykach większego, bo parlamentarnego formatu, mając gdzieś potrzeby swojego elektoratu. Co tam gdzieś? On najczęściej nie zna tych potrzeb, bo się nigdy ze swoimi wyborcami nie spotyka. Wypełnia zapotrzebowanie administracyjne, realizuje budżet, podejmuje uchwały, jest za albo przeciw i chodzi dumny, bo jest radnym. Tylko czyim radnym? Administracji czy wyborców?
W przywołanym wcześniej Celestynowie aż trzech radnych złożyło w minionej kadencji swój mandat mętnie tłumacząc, że nie mogą dogadać się z wójtem. To po co się pchali? Powinni wiedzieć, że bycie radnym, to nie tylko zaszczyt reprezentowania wyborców ale przede wszystkim mozolna praca na ich i gminy rzecz. Zawiedli, dali drapaka z rady i powinni się wstydzić, bo nie potrafili być samorządni.
Bo samorządność, to nie to samo co samorząd. Samorządność, to dyspozycja i zasada, która polega na decydowaniu o sobie lub grupie. Jesteśmy samorządni, to znaczy, że sami wyznaczamy sobie cele, stawiamy zadania i zjednując ludzi staramy się te zadania wykonywać a nie czekać, by za nas zrobił ktoś Inny.
Niestety samorządnych ludzi w Polsce, jak na lekarstwo. A skoro ich nie ma, albo jest bardzo mało, to nadużyciem jest twierdzić, że w Polsce są samorządy.
Andrzej Kamiński
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie