
Odcinek 1. Dziwna historia wydarza się ostatnimi czasy w naszym mieście.
Otwock, przesilenie zimowe, 21 grudzień 2021
Autorka: Majka Schabenbeck
Pierwszy raz spotkałam się z nią już wiele miesięcy temu. Cała historia na początku wyglądała na typowe sezonowe wydarzenie kulturalne i nic nie zapowiadało żadnych nieoczekiwanych niespodzianek. Znacie Otwock Wielki i ten piękny park otaczający pałac Bielińskich stojący nad urokliwym jeziorem? Na pewno znacie. W naszej świderskiej krainie, ludzie chętnie odwiedzają to bajkowe miejsce z różnych powodów. Odbywają się tam koncerty, spektakle teatralne, rozmaite imprezy kostiumowe i bardzo ciekawe warsztaty na których dzieci i dorośli uczą się robić niesamowite rzeczy. Ci, którzy szukają spokoju, jeżdżą tam na spacery między imprezami by cieszyć się piękną naturą i intymnością tego miejsca. Sama to robiłam wiele razy, gdy jeździłam tam lata temu z blokiem do szkicowania, by w skupieniu i ciszy, rysować to magiczne miejsce i jego krajobrazy. Wszystko było niby normalne.
Niedawno wybrałam się tam ponownie. Zajadając pyszne ciasto, które kupiłam w kawiarence pałacyku, spacerowałam sobie w miłe niedzielne popołudnie na około fontanny z delfinami, oglądając dzieła utalentowanych uczestników, właśnie kończącego się kursu plecenia rzeźb z wikliny. Czego tam nie było! Na trawie stały przeróżne zwierzęta misternie utkane przez zwinne ręce artystów. Był tam między innymi kot, ważka, jelonek, pająk, bocian i wiele innych zwierzątek. Acha, i jeszcze jeżyk i mały piesek, taki malutki, chudziutki piesek, oraz tak naprawdę dużutki i ciut grubiutki jeżyk.
Wszystkie wiklinowe zwierzątka stały dumnie na zielonej trawce w bezruchu, jak my lubimy stać przed lustrem w ulubionej pozie. W sumie miały powód do dumy, bo goście z całego miasta i okolic przybywali tłumnie i z zachwytem przyglądali się temu zwierzyńcowi z prawdziwym podziwem i zainteresowaniem. Wszystko było w sumie nadal normalne, choć odświętna i twórcza atmosfera wokół fontanny, przemieniła to królewskie miejsce w istny raj dla dzieci, jak i dorosłych. Słychać było zewsząd śmiech i wesołe rozmowy zadowolonych gości. Niedzielna pogoda nie zawiodła też organizatorów. Trawa chrupała pod stópkami dzieci, drzewa szumiały, woda błyszczała w promieniach słoneczka, czas wesoło mijał na nauce i zabawie, szczęśliwe rodzinki cieszyły się - samo zdrowie.
Nad tym wszystkim, dość nisko, unosiła się szara chmura najedzonych komarów głaskająca się po wydętych z przejedzenia brzuszkach. Widać było, że za nimi nacierały nowe, wygłodniałe szarże bzyczących miniaturowych krwiopijców, które, przepychając się niezbyt grzecznie łokciami do przodu, celowały prosto tam gdzie się dało, byle szybko zdobyć swój kulinarny czerwony przysmak.
Ponieważ organizacja imprezy była świetna, nie było więc niestety powodów do narzekania. Na szczęście najgorliwszym amatorom obnoszenia się z kwaśną miną lokalne komary uprzejmie zagwarantowały powody do niezadowolenia, które na długo pozwoliły chętnym snuć o tym wydarzeniu opowieści z tą ulubioną nutką goryczy. Tak więc wiklinowa impreza gwarantowała wszystkim atrakcje wedle gustu i potrzeb.
O zachodzie słońca, zaczęłam się zbierać. Włożyłam z zadowoleniem do plecaka krem przeciw komarom i ostatni raz spojrzałam na wiklinowe rzeźby. Zwierzątka niestrudzenie i bez ruchu nadal popisywały się urokiem osobistym przed ich publicznością, jak profesjonalni aktorzy. Wszystko było normalnie, choć niezmiennie uroczyste.
Park zaczynał pomału wyludniać się i samochody odjeżdżały z parkingu. Gdy jadąc do domu, oddalona już parę kilometrów od tego miejsca, odwróciłam głowę i spojrzałam za siebie. Nad pałacem i otaczającą ją naturą ujrzałam pierwsze smugi nocy opadające na nią jak bajkowy gwiezdny welon. Nadawał teraz temu dziwnemu spektaklowi bardzo tajemniczy wygląd.
Wróciłam do domu miłe dotleniona i zainspirowana spędzonym w parku czasem. Z satysfakcją zauważyłam, że nie miałam na ciele prawie wcale bąbli i podrapałam się tylko parę razy. To był nieoczekiwany sukces. Z przyjemnością położyłam się na moim łóżku. Czułam, że pomimo zmęczenia uśmiech nie znikał mi z twarzy. Gdy zamknęłam oczy, pojawiły mi się w pamięci obrazy wiklinowych rzeźb… Podziwiałam ich bajkowe piękno do ostatniej chwili …. ich figlarne spojrzenia … te bajecznie słodkie minki … oj, jakie mięciutkie mają zwierzęce futerka … uśmiechaliśmy się do siebie ufnie …. wszyscy sennie i wygodnie przytuleni …. spokojnie odpoczywaliśmy razem po całym dniu …. w srebrzystym cieniu księżyca słychać było zewsząd cichutkie posapywanie … i coraz częstsze pochrapywanie … chyba przy fontannie … obok drzemiących już słodko delfinów… czułam ogarniającą mnie fale miłości do tych leśnych skrzatów i ich kojące ciepełko… słodko zapadałam się w głęboki sen …. Wszystko było jak najbardziej normalne…
Majka Schabenbeck
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie