
Dwudziestolecie międzywojenne za sprawą komedii kryminalnych o inteligentnych złodziejach-dżentelmenach i zalotnych, eleganckich kobietach ma dla nas swój niezaprzeczalny urok. Otwock z tamtych czasów mógłby być znakomitą sceną do tego typu produkcji, bowiem dzięki sanatoriom przyciągał wielu zamożnych kuracjuszy, a ich śladem podążali bezczelni złodzieje, utracjusze bez zahamowań i różne groźne oprychy.
Pikantne i zabawne historie, będące wynikiem ich spotkań, często zapełniały kolumny ówczesnych tzw. brukowców, takich jak "Kurier Codzienny" czy "Nowiny Codzienne".
Trzeba przyznać, że piszący dla nich dziennikarze mieli duże poczucie humoru i potrafili wydobyć z opisywanych, nieprzyjemnych przecież historyjek element komediowy. Ich relacje to gotowy materiał na kolejny hit typu “Vabank” czy "Hallo Szpicbródka". Oto parę przykładów sprzed 85 lat. Całą kolekcję gazetowych historii z dwudziestolecia możecie znaleźć na stronie Muzeum Ziemi Otwockiej.
Jak relacjonowały "Nowiny Codzienne", w marcowy późny wieczór 1933 roku z pensjonatu „Zachęta” na spacer wyszły dwie zamożne panie Natalja Brzeska i Janina Szpilrajn. Szły wzdłuż toru kolejowego w kierunku Śródborowa i niestety trasa okazała się pechowa. "W chwili, gdy przechodziły przez lasek Pinkerta, dwaj nieznajomi mężczyźni wydobyli rewolwery i zażądali gotówki. P. Brzeskiej zrabowano futro karakułowe wartości kilku tysięcy złotych, broszkę i 40 zł gotówką, jej towarzyszce zaś złoty zegarek.
Bandyci, z których jeden słabo mówił po polsku, byli tak uprzejmi, że spytali się p. Brzeskiej, czy daleko mieszka. Otrzymawszy odpowiedź, oświadczyli, że futra nie zwrócą, gdyż z powodu małej odległości nie ma obawy zaziębienia. Zagroziwszy rewolwerami w razie alarmu, napastnicy zbiegli".
Panie wróciły biegiem do pensjonatu i co zrobiły? Jak to damy w tamtych czasach - zemdlały. Uprzejmych złodziei szukał tuzin otwockich policjantów. Przepadli jednak razem z precjozami.
[Widok ogólny jednego z pensjonatów od strony ogrodu. Otwock, 1918 - 1939. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego]
Myślicie, że popijawy w sanatoriach to wynalazek PRL-u? Oj nie, ta rozrywka ma dłuższą tradycję... Taką oto historię relacjonował "Kurier Codzienny".
W listopadzie 1933 r. na rekonwalescencje do popularnego pensjonatu dr E. w Otwocku przybył 22-letni Juliusz N. Ten znany z szalonego temperamentu żydowski młodzieniec w gronie znajomych zwany był ,,Czarnym Julkiem”. Po kilkumiesięcznej chorobie miał on już najwyraźniej dość spokojnego odpoczywania. W sobotni wieczór w pensjonacie odwiedzili go towarzysze jego butelkowo-dancingowych zabaw. "Była godzina 1 w nocy. Wszyscy mieszkańcy uzdrowiska, astmatycy, sercowi, płucni, nerkowi i inni posiadacze t.p. przykrych dolegliwości spali spokojnie, gdy nagle rozległ się… huk strzału. W pensjonacie powstał nie dający się opisać rwetes i popłoch. Na korytarzach ukazały się trupio-blade postacie w pidżamach, koszulach i szlafrokach.
– Atak gazowy! Niemcy już idą! Bandyci!…
Wtem rozległ się drugi strzał i na progu swego pokoju ukazał się „Czarny Julek” z dymiącym rewolwerem w ręku.
– Ręce do góry! – zakomenderował.
Wszyscy stanęli jak wryci z podniesionymi rękami. Tylko bankier S. załamał się i upadł nieprzytomny na podłogę. Dalsze rozkazy były o treści niecenzuralnej, nie dającej się powtórzyć.
Tymczasem w sukurs wesołemu rekonwalescentowi pośpieszyli jego towarzysze. Znany ze swoich wyczynów w nocnych lokalach p. R. przystąpił do ściągania pidżamy z lekarza dentysty Fr., który wołał na cały głos:
– Ja mam żonę, ja mam dzieci!".
Przerażonych pensjonariuszy wyratowali z rąk "Czarnego Julka" i jego kompanów stróż Piotr, który zwabiony okrzykami przybiegł z grubą laską oraz inni członkowie służby. Jak podaje "Kurier Codzienny" - "resztę rekonwalescencji musiał „wesoły Julek” odbywać w innym pensjonacie, który policzy mu podwójną taksę – jedną za utrzymanie, drugą zaś… za ryzyko".
[Sanatorium Przeciwgruźlicze doktora Władysława Przygody w Otwocku. 1926. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego]
Z kolei w grudniu tego samego roku, ten sam "Kurier" donosił o rozbiciu groźnej, międzynarodowej bandy zajmującej się przemytem narkotyków. Jej szefem był pochodzący z Wiednia Halpern. Wpadł dzięki wścibskiemu gościowi warszawskiego hotelu Bristol, który zamieszkał w tym samym pokoju co poprzednio bandzior i... odebrał oraz przeczytał jego list.
Siatka Halperna oplatała cały kraj. A w Otwocku, w pewnym pensjonacie ... pomocnicy Haperna zainstalowali sobie „cichą” hurtownię dla swojego nielegalnego importu. "W pensjonacie tym przebywali zazwyczaj gruźlicy i nikt by nie przypuszczał, że znajduje się tam wielka, potajemna hurtownia przemyconych narkotyków. W soboty i niedziele zjeżdżali się tam rozmaitości osobnicy, rzekomo na wypoczynek i grę w brydża, a tymczasem byli to agenci szajki, którzy przyjeżdżali po odbiór narkotyków".
Oj niełatwo było w otwockich sanatoriach spokojnie się leczyć.
Kazimiera Zalewska
Zdjęcie główne: Sanatorium przeciwgruźlicze, Otwock. 1943-07. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie