
z Haliną Kunicką, piosenkarką i artystką estradową rozmawia Andrzej Idziak
- Pani Halino, zacznę naszą rozmowę nieco przekornie… Dlaczego nie została Pani prawnikiem?
- Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta…(uśmiech). Kiedy zdałam maturę i byłam osobą jeszcze w bardzo młodym wieku, nie wiedziałam, co chciałabym w życiu robić, ani kim być... Ojczym, który mnie wychowywał, bo moja mama po śmierci ojca wyszła ponownie za mąż, był adwokatem. I to on zasugerował mi ten kierunek studiów. ”Wiesz - mówił - to jest taki wydział, który daje ogólne, humanistyczne wykształcenie. Nauczysz się ładnie wysławiać, poznasz historię, szeroko pojęte prawo. Na pewno przyda Ci się to w życiu, a może nawet kiedyś razem poprowadzimy kancelarię” - przekonywał… Te argumenty wydawały mi się na tyle racjonalne, że zdecydowałam się studiować prawo. Cztery lata studiów, bo tyle one trwały w tamtych czasach, minęły szybko. Obroniłam się, dostałam dyplom, ale prawa - jako takiego - nigdy nie pokochałam. Studia prawnicze nudziły mnie śmiertelnie i zrozumiałam, że to nie jest droga, którą chciałabym pójść w życiu.
Kiedy byłam na trzecim roku studiów, zdarzyło się coś, co było - pewnego rodzaju - przeznaczeniem czy wolą niebios… Otóż moja mama usłyszała w radiu anons, że Polskie Radio organizuje konkurs dla piosenkarzy-amatorów. Teraz takich konkursów jest mnóstwo, ale wówczas to była rzadkość. Powiedziała do mnie: „Halinko, Ty musisz się zgłosić na ten konkurs!” A musi Pan wiedzieć, że nasz dom był bardzo rozśpiewany, muzykowała w zasadzie cała moja rodzina - mama, ciocia… Już będąc dzieckiem, znałam wszystkie przedwojenne szlagiery, popularne piosenki, które leciały w radiu, piosenki harcerskie. Ponieważ jednak miałam wielką tremę przed tym występem, mama zawiozła mnie na ul. Myśliwiecką i prawie zmusiła do wzięcia udziału w konkursie. I chociaż początkowo wydawało mi się, że ta przygoda z piosenką będzie tylko przelotną chwilą, to jednak zaważyła na całym moim życiu.
- Kiedy zrozumiała Pani, że jej pasją jest śpiewanie?
- Swoje pierwsze kroki na estradzie zaczęłam stawiać, kiedy po wygranym konkursie na trzecim roku studiów, zaangażowano mnie do bardzo popularnego w owym czasie kabaretu „Pinezka”. Ten inny świat, pozbawiony kodeksów i paragrafów, to całe śpiewanie - bardzo szybko mnie pochłonęło. Wyjazdy po całej Polsce, kontakt z publicznością, to było to! Nie miałam wtedy jeszcze swojego repertuaru, byłam jednak młodą, ładną dziewczyną w wieku 19 lat i pewnie dlatego dość gładko wędrowałam od estrady do estrady. Pojawiły się pierwsze propozycje nagrań do radia i występów poza kabaretem. I największe szczęście, jakie mnie wtedy spotkało, propozycja występu w kultowym programie „Podwieczorek przy mikrofonie”. Proszę mi wierzyć, to była dla mnie ogromna nobilitacja. Występowanie na scenie obok takich sław jak: Hanka Bielicka, Alina Janowska, Irena Kwiatkowska czy Jerzy Ofierski, znaczyło dla mnie bardzo wiele.
- W wielu wywiadach podkreśla Pani, że nie lubi określenia "gwiazda". To kim Pani jest, jeśli nie gwiazdą?
- To prawda! To określenie bardzo się zdewaluowało. Dzisiaj wystarczy otworzyć pierwsze z brzegu czasopismo, by napotkać artykuł o jakiejś kolejnej „gwieździe”, o której nikt wcześniej nie słyszał, nikt nie wie skąd się wzięła, ale została ogłoszona „gwiazdą”.
Ja nigdy nie uważałam, że jestem kimś wyjątkowym, że trzeba mnie inaczej traktować, że ponieważ występuję na scenie, to przysługują mi jakieś wyjątkowe przywileje. Pojęcie „gwiazdy” kojarzy mi się z zupełnie innym światem, do którego ja nie należę.
- W swojej karierze muzycznej wykonywała Pani bardzo różnorodny repertuar. Pisali dla Pani piosenki tacy znani kompozytorzy i poeci jak: Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka czy Ernest Bryll. Sięgała Pani również po klasykę przedwojennego kabaretu i romanse rosyjskie… W którym z tych gatunków czuje się Pani najlepiej?
- Zawsze przykładałam ogromną wagę do różnorodności mojego repertuaru. Nie chciałam być utożsamiania tylko z jednym gatunkiem muzycznym. Będąc na estradzie lubiłam się zasmucić, pomyśleć i przekazać jakąś mądrą myśl, zabawić i roześmiać. Ta różnorodność pozwalała mi otworzyć się na świat. Prawdziwa, piękna poezja jest przecież oparta na słowie, możemy ją odnaleźć także w pozornie lekkich tekstach.
- Nagrała Pani kilkanaście płyt, których nakład przekroczył ponad milion egzemplarzy… Na czym polega fenomen Pani piosenek? Dlaczego mimo upływu lat, ludzie wciąż chcą ich słuchać?
- Tego nie wiem… Nieustannie doświadczam różnego rodzaju przejawów sympatii, w sklepie, na ulicy, w parku. Ludzie, których spotykam mówią mi miłe słowa, że pamiętają, że lubią moje piosenki, że się wzruszają, gdy je słyszą. To oczywiste, że to nie ja wywołuję w nich takie emocje, ja po prostu kojarzę im się z ich młodością, przywołuję wspomnienia, pozwalam wracać w myślach do miłych chwil, które kiedyś przeżyli. Ja to rozumiem, bo reaguję dokładnie tak samo. Kiedy słyszę w telewizji utwory w wykonaniu Juliette Gréco, Charlesa Aznavoura czy Edith Piaf i przypominam sobie chwile, kiedy oni przyjeżdżali koncertować do Polski, wzruszam się tak samo, jak ludzie słuchający moich piosenek. To tak jakbym znów odzyskała… młodość!
- Ma Pani w swoim repertuarze mnóstwo przebojów. Który z nich jest Pani szczególnie bliski i dlaczego?
- Nie mam takiego… Na pewno bardzo lubię piosenkę z filmu „Noce i dnie”. Powiem więcej, ten walc istnieje dzięki mnie. Kiedy pierwszy raz usłyszałam tę ścieżkę dźwiękową, byłam tak bardzo nią zachwycona, że zapragnęłam mieć ją w swoim repertuarze. Ale przecież to był tylko refren, a ja potrzebowałam jeszcze canto i proszę sobie wyobrazić, że odważyłam się zadzwonić w tej sprawie do Waldemara Kazaneckiego z prośbą, żeby je dla mnie skomponował. Ku mojemu zaskoczeniu - zgodził się. Agnieszka Osiecka napisała do niego słowa i tak powstał piękny utwór, który bardzo lubiłam wykonywać na koncertach. Lubię też piosenkę Ernesta Brylla i Jerzego Derfla „Co się stało z moją klasą”, która została napisana na płytę „Co się stało”, a która powstała na długo wcześniej, zanim jeszcze Jacek Kaczmarski stworzył swoją „klasę”. Ona też budzi wspomnienia. Piosenek, które lubiłam śpiewać, jest wiele, ale zawsze starałam się szukać czegoś świeżego, innego. Jest taka piosenka oparta na poezji Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. Zaczyna się od słów: „Słońce stanęło w zenicie. Oglądam się na przebytą drogę - to ma być moje życie? Patrzeć na to nie mogę!”. Jurek Derfel napisał do tych słów wspaniałą muzykę. Kiedy zaczynałam od tego utworu swój recital, tłumaczyłam publiczności, że odczuwam potrzebę obejrzenia się na swoją drogę, chociaż niekoniecznie lubię oglądać się za siebie.
- Jako jedna z niewielu polskich artystek estrady, miała Pani okazję wystąpić na scenie paryskiej Olimpii, gdzie śpiewały takie światowe sławy jak: Marlena Dietrich, Edith Piaf czy Charles Aznavour. Jak się Pani wtedy czuła?
- Wspaniale! Tę ekscytację czuję nawet teraz, kiedy wspominam tę chwilę. Takie nazwiska i… ja. Zachwyt, poczucie szczęścia i wielka trema. Wszystko razem. Poczucie spełnienia to może za dużo powiedziane, ale dzisiaj gdy wspominam tamte chwile, to inaczej je ważę i bardziej doceniam. Przedtem biegłam przez życie, przez te wszystkie estrady, miasta, wielkie metropolie i kontynenty i przyjmowałam to wszystko zupełnie zwyczajnie. A przecież Opera House w Sydney, sala Pleyela w Paryżu, paryska Olimpia to miejsca dla światowej muzyki kultowe. Wtedy jednak nie było we mnie takiego ciężaru… Dopiero, kiedy dzisiaj spoglądam na „przebytą drogę”, myślę, że było to coś naprawdę wspaniałego!
- Jest Pani w pewnym sensie artystką wyjątkową… Nigdy nie wywoływała Pani skandali, nie szokowała wyglądem ani wypowiedziami. Pani małżeństwo z Lucjanem Kydryńskim, trwające blisko czterdzieści lat, jest przykładem wielkiej miłości… Skąd się bierze taka życiowa ,,poprawność”?
- To nie jest poprawność… Ja po prostu taka jestem. Nigdy siebie nie analizuję, nie rozbieram na czynniki pierwsze. Nawet nie wyobrażam sobie, że coś może być inaczej. To jak żyję, jak się zachowuję, jest czymś zupełnie naturalnym. Nigdy nie przyszłoby mi nawet do głowy aby siebie „tworzyć”, w jakiś sposób kreować. Wszystko, co robię, wypływa z mojego wewnętrznego „ja”.
- Co jest dla Pani w życiu ważne?
- Mnóstwo rzeczy jest ważnych… Ludzie, którzy są blisko mnie, ich lojalność, wierność sobie samej, nieudawanie kogoś innego i najważniejsze… zdrowie!
- Dziękuję za rozmowę!
Fot. Archiwum (Halina Kunicka)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bardzo fajna artystka skromna nie zadziera nosa pomimo tego że sporo osiągnęła nie nazywa siebie gwiazdą. I to mnie się w Niej najbardziej podoba. WIELKI SZACUNEK PNI HALINO.