Reklama

Wakacyjny (wy)skok chłopaka z Glinianki

Zaczęły się wakacje, a co za tym idzie wyjazdy młodzieży na długo wyczekiwany odpoczynek. Dla uczniów to czas relaksu i imprezowania, dla rodziców zaś ból głowy o swoje pociechy. Odwieczne pytanie dorosłych brzmi: „Puścić dziecko z kolegami, czy też nie?”

Pod koniec wakacji w 2006 roku wraz z kolegami wyjechaliśmy na Mazury do miejscowości Morąg. Pogodę mieliśmy wspaniałą: słońce, upał. Jako młodzi ludzie w wieku 18 - 20 lat myśleliśmy tylko o dobrej zabawie, a wiadomo, że do tego przydałby się alkohol. Nie zawsze jest potrzebny, ale zakazany owoc smakuje najlepiej. Człowiek myśli: ,,Jestem niezniszczalny i mogę wszystko”. Skoki do wody polubiłem od momentu, gdy nauczyłem się pływać. Na rzece Świder - od kiedy pamiętam - była skocznia, która przyciągała amatorów skoków do wody.

Na Mazurach świetnie się bawiliśmy. Od kiedy przyjechaliśmy, towarzyszyły nam piwko, wódeczka... No, ogólnie rzecz ujmując -  balety. Któregoś dnia wracając do domku i  będąc pijanym, zachciało mi się skoczyć do wody. No i okazało się, że to był mój ostatni w życiu skok na ,,główkę”.

Obudziłem się w szpitalu nieświadomy tego, co się stało. Dookoła jakaś aparatura, lekarze i pielęgniarki. Myślę: Coś się stało, ale co!? Po reakcji braci wiedziałem, że coś poważnego. Powiedzieli mi, że nie będę chodził, a ja zapytałem: Do kiedy? Października? Listopada? Usłyszałem: Do końca życia! Szok i niedowierzanie z mojej strony. W głowie czarne myśli, a w oczach łzy. No bo jak to  - mam nie chodzić, nie biegać…? Okazało się to szczerą i brutalną prawdą. 19 sierpnia 2006 - ten dzień zmienił życie moje oraz moich najbliższych o 180 stopni. 

Na samym początku najgorsza nie była świadomość, że nie będę chodził, tylko reakcja ludzi, którzy widzieli mnie w takim stanie, bo będąc pod wpływem morfiny, nie czułem bólu fizycznego. Nie mówię tego na poczet wzbudzenia w czytelnikach wzruszenia -  naprawdę tak było. Widząc łzy w oczach bliskich, mnie samemu ściskało coś w gardle. Gdy leżałem kilka dni na OIOM-ie, dotarło do mnie, jak bardzo narozrabiałem i co sobie sam zrobiłem. Nie było wesoło, ale na pewno się nie załamałem. Nie dość, że leżysz jak kłoda, to masz jeszcze rurkę tracheotomijną, przez którą możesz tylko szeptać, więc ledwo cię słychać. Tutaj chcę zaznaczyć, że samo złamanie kręgosłupa nie powoduje kalectwa, a dopiero uszkodzenie rdzenia kręgowego.

Pierwsze 3 lata to czas ciężkiej, żmudnej rehabilitacji. Człowiek po paraliżu 4-kończynowym jest dosłownie jak dziecko: uczy się sam jeść, ubierać itp. Nadal, mimo setek, jak nie tysięcy godzin pracy z fizjoterapeutą, nie jestem w stanie sam się ubrać lub przesiąść z łóżka na wózek. Pomagają mi w tym najbliżsi. Nie jest tak, że wszystko jest szare i ponure, o nie! Nadal utrzymuję kontakt z wieloma znajomymi sprzed wypadku, od 5 lat pracuję i wkrótce będę bronił licencjat na studiach. Poznałem dziewczynę, z którą jestem ponad 4 lata. Najbardziej nie lubię, gdy spadnie mi pilot albo nie mogę trafić w guziki na nim. 

Słyszałem o kampanii „Płytka wyobraźnia to kalectwo”. Wielu ludzi myśli:,,Skoro mi się nic nie stało, to dlaczego miałbym się tym przejmować”. A jednak do czasu. Teraz takie wygłupianie się nad wodą wydaje się być niemądrą, niebezpieczną zabawą. Chciałoby się powiedzieć: „Mądry Polak po szkodzie”. Kochałem uprawiać sport*, a teraz kocham go oglądać. Młodość rządzi się swoimi prawami, ale też i głupotą. Nie jesteśmy w stanie obronić się przed tragediami, lecz możemy ograniczyć prawdopodobieństwo dojścia do nich. Sam, widząc teraz młodzież i dorosłych skaczących do wody nad naszą rzeką bądź jeziorem, mówię z uśmiechem na twarzy, że ja im wózka pożyczał nie będę. Przecież nie będę krzyczał na kogoś, aby nie skakał. Czy warto utracić tak wiele za chwilę zabawy? Teraz mówię: „Nie, dziękuję”.

Zachęcam do refleksji nad tym, jak dużo możemy stracić za sprawą jednego nieprzemyślanego czynu. Mam tu na myśli nie tylko skok „na główkę”, lecz całą gamę podobnych zdarzeń, tj. jazdę pod wpływem alkoholu, nadmierną prędkość itp. Jedna chwila potrafi drastycznie zmienić całe nasze życie.
Czy warto więc igrać z nieszczęściem?
Krzysztof Wereda

* Krzysztof Wereda z Glinianki kiedyś uwielbiał grać w siatkówkę, w której to grze był w szkole asem. Będąc uczniem drugiej klasy Technikum Ekonomicznego w Otwocku, podczas wakacji na Mazurach, będąc pod wpływem alkoholu, skoczył na główkę ze skarpy do jeziora i złamał kręgosłup. 
 

Aplikacja iotwock.info

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo iOtwock.info




Reklama
Wróć do