
Jeszcze nie tak dawno Polską władali chłopi i robotnicy z przewodnią PZPR. Teraz władzę dzierżą politycy, urzędnicy i właściciele firm. O politykach, co byli od zawsze i są niczym stonka czy szarańcza, nic nie myślę, bo nie warte jest to wysiłku. Ale o urzędnikach i owszem, bo są dziś wszechwładni.
Krzysztof Teodor Toeplitz też odniósł się do urzędników pisząc w tygodniku „Kultura” w 1971 r.: „W ogromnej większości publikacji stosunek do urzędników przypomina stosunek do bakterii. Niby wiemy, że do czegoś one służą, na przykład bez bakterii nie byłoby kwaśnego mleka, ale przecież sam wyraz „bakteria” kojarzy się z czymś negatywnym, co najlepiej byłoby wyniszczyć i wydezynfekować.” W tymże felietonie przytoczył, że w 1969 r. w urzędach pracowało 19,8 proc. zatrudnionej ludności, czyli co piąty Polak. Utyskiwał, że liczba urzędników jest pokaźna i wzrasta szybciej niż liczba robotników i chłopów.
Dziś statystyki prawie śladowo wykazują liczbę robotników i chłopów, ale za to sztab urzędniczy rozrósł się. W 2011 r. sektor publiczny zatrudniał na etat prawie 3,5 mln osób i nieznaną nikomu liczbę (szacuje się na ok. 3 mln) na umowę o dzieło czy zlecenie. Przy tak rozbudowanym aparacie administracyjnym można zapomnieć, że pieniądze podatników będą wydatkowane racjonalnie. Co więcej, urzędnicy nie mogą rozwiązać wszystkich problemów, do walki z którymi ich zatrudniono, ponieważ okazałoby się wówczas, że ich praca nie jest już potrzebna. Na różne sposoby usiłują więc udowodnić konieczność swego istnienia. Powstają zatem tak zabawne stanowiska, jak Pełnomocnik Rządu do spraw Programu Ochrony przed powodzią w dorzeczu górnej Wisły, Pełnomocnik do spraw równego traktowania, Pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów do spraw Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu, czy zasługujący na szczególną uwagę, Pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów do spraw Ograniczania Biurokracji. Jakim cudem to wszystko jeszcze się trzyma?
Ano trzyma, bo działa prawo Parkinsona. Prawo, mówiące że „praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie i odnosi się do organizacji formalnych typu biurokratycznego”. Oznacza ono, że jeżeli pracownik ma określony czas na wykonanie danego zadania, to zostanie ono wykonane w możliwie najpóźniejszym terminie. W praktyce implikuje to żywiołowy wzrost liczby urzędników, nie związany z ilością i rodzajem pracy do wykonania. „Każda praca wykonywana jest tak, aby zużyć cały możliwy do wykorzystania na nią czas – podaje Parkinson w swoim pierwszym prawie. Płynie stąd dość karykaturalny – choć często prawdziwy – znany wielu menedżerom wniosek: jeżeli praca ma być wykonana szybko, należy zlecić ją tym podwładnym, którzy są najbardziej zajęci (bowiem ci właśnie nauczyli się zarządzać czasem lepiej od pozostałych).
Moja sąsiadka emerytka ma dużo wolnego czasu. Gdy ma wysłać paczkę do córki w Londynie, zajmuje jej to cały dzień, bo robi to niespiesznie. Podobnie urzędnik, który na odpowiedź petenta ma aż 14 dni, a w niektórych przypadkach nawet miesiąc. I to się ma nijak do coraz większej liczby urzędników. Szczególnie w kryzysie. – W kryzysie ludzie zawsze tulili się do urzędów, a stworzenie etatu dla znajomego prezydenta miasta lub wójta, to żaden problem – mówił przed miesiącem dr Stefan Płażek, z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. W ten sposób w pięciu państwach UE, w tym nad Wisłą, liczba urzędników w czasie kryzysu wzrosła o ponad 10 proc.
I cóż powiedzieć? Kraj urzędnikiem stoi i basta. A sprzeciwiać się mu nie godzi, bo nasza sprawa odwlecze się, a odwołać się nie ma do kogo, bo urzędnik wesprze urzędnika, a my zostaniemy niczym samotny biały żagiel, by nie powiedzieć gorzej.
Andrzej Kamiński
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie