Reklama

Wyznanie mistrza w podnoszeniu ciężarów. Porzucił używki, wybrał Pana Boga

Historia utytułowanego na arenie krajowej i międzynarodowej, a także trzykrotnego olimpijczyka pochodzącego z Niemila, obok Oławy w województwie dolnośląskim. Przygodę z podnoszeniem ciężarów rozpoczął w wieku 11 lat. Sztangi nie porzucił przez następne długie lata. Przy ostatnich latach zawodowego występowania na pomoście reprezentował znany otwocki klub. Sport to jednak tylko jedna strona medalu. Mój rozmówca wiódł tryb życia daleki od zgodnego z moralnością. Największy kryzys w życiu tego sportowca przyszedł po zakończeniu kariery. Po depresji i leczeniu smutków w używkach odnalazł tego, którego porzucił przed laty – Pana Boga. Zapraszam na spotkanie z Grzegorzem Kleszczem, obecnie mieszkańcem gminy Karczew.

Grzegorz Kleszcz: to bardzo ważne w moim życiorysie

Grzegorz Kleszcz startował na igrzyskach w Sydney (2000), Atenach (2004) i Pekinie (2008) - Najlepszą formę miałem do Sydney. Osiągnąłem 420 kg w dwuboju na miesiąc przed igrzyskami. W 2000 roku jechałem jako faworyt do medalu – wyjaśnia. Tak się nie stało. - W podrzucie pozamiatało mnie, w tym czasie dość nieumiejętnie samodzielnie redukowałem wagę, co przyczyniło się do gorszych wyników i byłem ósmy. Od 2001 roku wybrałem kategorię super ciężką, zmusiły mnie okoliczności, liczyłem, że będzie lepiej. Paradoksalnie dopiero sześć lat później, dzięki Huang Hui, chińskiemu trenerowi zacząłem trenować we właściwy sposób, który można określić jako „oczywisty, choć nikt tego nie robił”. Po latach życia w rytmie mierzonym kolejnymi zawodami olimpijczyk nie mógł sobie poradzić z nową rzeczywistością, gdy przestał występować ze sztangą. Odskoczni szukał w alkoholu i narkotykach. Po jakimś czasie przyszło przełamanie. - Doświadczyłem rzeczy mistycznych, głębokich, których nie jestem w stanie opisać, to moje relacje z Panem Bogiem, to kotwica – mówi dziś szczęśliwy mąż i ojciec czwórki dzieci.

Od kiedy przejawiał Pan zainteresowanie sportem, czy od razu było to podnoszenie ciężarów?

Pochodzę z takiego miejsca na Dolnym Śląsku (Niemil, niedaleko Oławy – red.), że gdy nie uprawiało się sportu, to nie wiadomo było, co ze sobą robić. W dzieciństwie biegało się za piłką, pływało w rzece, wchodziło na drzewa, aktywność była na porządku dziennym. Tak się złożyło, że mieszkałem blisko klubu podnoszenia ciężarów. Każdy, kto wychodził stamtąd, jawił się mi i moim kolegom w tamtym czasie jako bohater z szeroko rozstawionymi ramionami (śmiech). Uznałem więc, że i ja spróbuję. Szybko złapałem bakcyla.

W jakim zaczął Pan trenować ten sport?

Miałem 11 lat. Pamiętam, że trener stwierdził na początku, że się nie bardzo nadaję. Co więcej, wysłał mnie na bok sali i powiedział, że mam trenować na kiju od szczotki. Ja z kolei dzięki temu paradoksalnie lepiej mogłem dopracować sobie technikę i później już poszło...
 


Grzegorz Kleszcz, fot. Aleksandra Stankiewicz

Jak wyglądała Pana droga od pierwszych treningów po pierwsze tytuły?

Bardzo szybko trafiłem do kadry młodzików. Pojechałem na Mistrzostwa Polski młodzików do lat 16, zdobyłem srebro, znalazłem się też w reprezentacji narodowej, co samo w sobie jest wyróżnieniem. W tym wieku wystartowałem też na ME na Węgrzech. Niedużo czasu minęło, jak na krajowym podwórku sięgnąłem po 1. miejsce. Jak ja wchodziłem na pomost, to już nikogo więcej nie było (śmiech). Jako 18-latek ocierałem się już o medale za granicą. Zresztą w tym wieku, pierwszy w Polsce podrzuciłem 200 kg. Na ME w Izraelu w 1995 roku zabrakło naprawdę niewiele, zająłem 5. miejsce. Wtedy jednak rozwaliłem sobie dłoń, skóra mi pękła i sztanga wręcz ślizgała mi się na krwi... Każdy start to inna historia, podczas któryś z zawodów wysiadła klimatyzacja, różne rzeczy się zdarzały... W 1996 roku miałem złoto na MŚ juniorów w Warszawie i tytuł najlepszego zawodnika imprezy. Osiągnąłem to po 7 latach posuchy w tym sporcie, wtedy było o tym głośno.

Tytuły napawają optymizmem, ale droga do sportowego sukcesu nie była usłana różami...

W latach 90. XX w. w wielu związkach sportowych występowała korupcja, niegospodarność w zarządzaniu, obsadzono niewłaściwych ludzie na ważnych stanowiskach. Byliśmy źle prowadzeni. W 1999 roku cała kadra wyjechała z obozu na znak sprzeciwu wobec trenera kadry. Sporo takich nieprzyjemnych sytuacji miało miejsce. Oto przykład. Mój pierwszy start w kategorii seniorów w 1998 roku w Lahti (187 kg wyrwałem na zawodach, podrzut spaliłem, bo w pierwszym podejściu na 220 kg skręciłem nadgarstek, a jeszcze tydzień wcześniej podniosłem 235 kg). Przy pierwszym podejściu wyłamał mi się ten nadgarstek przez długie oczekiwanie na wejście na pomost związane z niezaliczonymi podejściami innych zawodników. etc. i po zawodach. Te sytuacje mocno mnie deprymowały. Zdarzyła mi się też przykra sytuacja, że dałem złapać się na dopingu jako młody chłopak, wówczas mocno mnie to poturbowało i odbiło na dalszej karierze.

Z Opola do Otwocka – jak to się stało?

- W pewnym momencie trafiłem do pierwszoligowego klubu w tym czasie, który miał „z urzędu Mistrza Polski”, reszta kraju walczyła o drugie miejsce. To Budowlani Opole, razem z drużyną zdobyliśmy wiele tytułów, moja pozycja była tam niezagrożona. Tak się jednak życie potoczyło, że trener klubowy był też trenerem kadry, narzucano duży reżim nie szanując przy tym zdrowia, mnożyły się konflikty. Nowy klub – OKS – udało stworzyć się w Otwocku. Jego sponsorem był Stefan Maciejewski. - W drużynie znaleźli się m.in. Szymon Kołecki czy bracia Marcin i Robert Dołęgowie. Z taką ekipą zdobyliśmy drużynowe mistrzostwo Polski dla Otwocka w 2006 roku – opowiada.

Problemy ze zdrowiem, koniec kariery, nałogi, depresja – pomógł Pan Bóg

Pierwsza poważna kontuzja Grzegorza Kleszcza skończyła się operacją i roczną przerwą od sztangi. Z kolei w 2005 roku, jak sam podkreśla, na dzień przed śmiercią Jana Pawła II, uszkodził sobie bark. Cztery lata później, na koniec kariery, zresztą znów z kontuzją barku, bo miał uszkodzony tym razem drugi bark, zdobył srebrny medal na ME w Rumunii. Niestety, ten start zakończył się operacją i wstawieniem śruby. Olimpijczyk miał też problemy z kręgosłupem, w najtrudniejszym okresie nawet co 2-3 tygodnie wypadał mu dysk międzykręgowy. Jeśli chodzi o podejście do wiary, mój rozmówca uważa, że „był taki, jak wielu młodych” - Nie sięgałem za często do Pisma Świętego, chyba że jako lektor w kościele. W młodości zupełnie odszedłem od kościoła. Zacząłem interesować się dziwnymi filozofiami, ezoteryką, czymś co zdecydowanie odciągało mnie od Pana Boga – wyjaśnia. Przełom przyniosły pewne rekolekcje.

Jakiś czasem temu trafiłem na Pana wywiad z Karolem Gnatem w programie „Zrujnowani, odbudowani” w TVP. Dotyka on wielu trudnych momentów z Pana życiorysu, który był ten najtrudniejszy?

Wtedy, gdy zakończyłem karierę, czyli w 2010 roku. Bardzo to źle zniosłem, wielu nie zdaje sobie sprawy, jaki to ból. Gdy zabrakło doznań sportowych, zacząłem szukać innych i też angażowałem się całym sobą, jak w sporcie.

Grzegorz Kleszcz i Karol Gnat na planie programu "Zrujnowani, odbudowani"; fot. Aleksandra Stankiewicz

Co to było?

Wybrałem te najgorsze opcje, jak chociażby alkohol, narkotyki, agresję. Pracowałem w różnych miejscach, w jednym miejscu miałem nawet kierownicze stanowisko, ale nigdzie nie potrafiłem się odnaleźć, życie bardzo mocno mnie przytłaczało. Miałem tendencje do tego, że łatwo wpadałem w złe towarzystwo. Nierzadko były to sprawy fatalne w skutkach dla mnie. W wielu przypadkach coś spartoliłem przez swoje zachowanie i brak pokory. Błądziłem tak do 2012 roku. Wtedy trafiłem na rekolekcje o. Jamesa Manjackala w Falenicy, które odmieniły moje życie. Doznałem łaski uzdrowienia od Boga.

Czego Pan najbardziej żałuje?

„A Ty się wyszalałeś i nam teraz opowiadasz kazania” – ktoś by powiedział. Nie żałuję sytuacji związanych ze sportem. Żałuję życiowych wyborów, na które realnie miałem wpływ – czy iść na imprezę pełną nieczystych zachowań. Trenując ekstremalny sport pragnąłem też ekstremalnych doznań poza nim. Dopiero z perspektywy czasu zrozumiałem, jakie to poważne błędy.

Jak ewoluowało Pana podejście w drodze do Boga? Często wskazuje Pan na pokorę

Prawdziwa pokora nie jest kłanianiem i ustępowaniem każdemu, bo to jest tchórzostwo i łatwa droga do pychy. Pokora to zrozumienie i zauważanie drugiego człowieka. Ciągle się tego uczę, że nie każdemu, kto tylko deklaruje się jako osoba wierząca, będzie się tak po ludzku wiodło, nawet jeżeli faktycznie żyje wartościami przekazanymi w Ewangelii.

Grzegorz Kleszcz; fot. Dominika Woźniak

Jednego razu miałem taką wymianę zdań na tematy wiary na forum w mediach społecznościowych, gdzie jeden ze znanych sportowców przyznał, że „nie jest już moim kolegą”. Ja mówię „przyjrzyj się, jak ta nasza rozmowa wyglądała”, a on dalej powtarzał swoje. Wtedy odparłem, że „ja nadal uważam Ciebie za mojego kolegę” i on się złamał, przyznał, że ma problemy, rozwiódł się, napisał to publicznie. Chociaż było to trudne, wyglądało jak świadectwo.

Kim dziś jest dla Pana Bóg?

Można powiedzieć, że wszystkim. Czy ktoś chce, czy nie, to w pełni zależy od Pana Boga. Świat nie chce widzieć twarzy Boga. To prosta sprawa, a jak skomplikowana. To Bóg stworzył świat i człowieka. Zawsze można stracić wiarę przez słabość i doświadczenia życiowe, dlatego każdego dnia proszę Boga, abym tej wiary nie stracił.

Czego Panu życzyć?

Przede wszystkim wytrwałości, cierpliwości, pokory i błogosławieństwa Bożego – to jest kluczowe. Żebym codziennie rozważał prawdy zawarte w Piśmie Świętym i przekładał je praktycznie na życie.

Spotkania z młodzieżą

Aktualnie Grzegorz Kleszcz prowadzi spotkania z młodzieżą, w czasie których opowiada o swojej sportowej i życiowej drodze. Jedno z takich wydarzeń odbyło się ostatnio w Publicznej Szkole Podstawowej w Warszawicach w gminie Sobienie-Jeziory.

 

Aplikacja iotwock.info

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 25/03/2024 11:43
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo iOtwock.info




Reklama
Wróć do