
Z wielu twierdzeń, z których znany jest Jarosław Kaczyński, najbardziej chyba nie zgadzam się z tym, że „do polityki NIE IDZIE się dla pieniędzy”. Kiedyś nawet zrobiono na ten temat badanie, w którym okazało się, że aż 68,1 proc. ankietowanych myśli podobnie jak ja. To dowód na to, że społeczeństwo w większości jest racjonalne i potrafi oddzielić prawdę od politycznego PR-u.
Nie ma zresztą w tym nic szczególnie odkrywczego… Wystarczy porównać oświadczenia majątkowe kogoś, kto został posłem czy senatorem, na początku i na końcu kadencji i wszystko staje się jasne! No i co w tym dziwnego - zapyta ktoś. Pensje idą do góry, to i wynagrodzenia parlamentarzystów również. Pełna zgoda. Szkoda tylko, że w ślad za rosnącym uposażeniem, nie idzie w parze - lepsza praca, większa odpowiedzialność i poczucie obowiązku. A w dalszej kolejności: honor, duma i poczucie przynależności do konkretnej formacji politycznej…
Dla wielu polityków to puste słowa! Zmiana partii - proszę bardzo! Pójdę tam, gdzie zaoferują mi więcej profitów, a może posadę przewodniczącego komisji, dyrektora departamentu lub jeszcze lepiej… ministra. Jestem chrześcijańskim demokratą? Nie szkodzi, mogę być narodowcem. Przecież tylko krowa nie zmienia poglądów. Najważniejsze w życiu to umieć się dostosować!
Taka już jest natura człowieka, że do „dobrego” przyzwyczaja się bardzo szybko. Nic dziwnego, że zasmakowawszy bycia osobą z immunitetem, poseł lub senator, chciałby korzystać z przysługujących mu przywilejów jak najdłużej. Efekt? Od lat, w parlamencie słyszymy te same argumenty, widzimy te same twarze i zachowania. I tylko garnitury osób często pojawiających się w mediach jakby szersze, niż te zakupione na początku kadencji, ale kto by się tym przejmował.
Co by nie mówić, bycie politykiem to synekura. I żeby była jasność, nie chodzi wyłącznie o pieniądze. O wiele wyżej na szali stawiana jest władza, wpływy i znajomości. To dzięki nim, można ustawić się lepiej, zarobić więcej i zadbać o swoją przyszłość, gdy już wygaśnie mandat.
15 października, po raz kolejny pójdziemy oddać swój głos. Oddamy go - podobnie jak w poprzednich wyborach - na tych, których dobrze znamy. Bo według inżyniera Mamonia z „Rejsu”, któremu przypomnijmy, „podobają się tylko te melodie, które już kiedyś słyszał”, my też zagłosujemy na nazwiska, które już dobrze znamy. A nawet jeśli postąpimy inaczej, to do nowego parlamentu i tak wejdą ci, którzy zawczasu zajęli wysokie miejsca na partyjnych listach. Może byłoby inaczej, gdybyśmy mieli jednomandatowe okręgi wyborcze, ale wbrew temu w co wierzy pewien muzyk, od kilku kadencji wałęsający się po różnych formacjach politycznych, szanse na ich wprowadzenie przez PiS, są raczej… nikłe! Realia skomplikowanego systemu wyborczego w Polsce - bez wdawania się w szczegóły - są dziś takie, że im mniej partii w Sejmie, tym większe szanse dla PiS na utrzymanie władzy. Dlatego partia rządząca stawia na ludzi pewnych i zaufanych i robi wszystko by zapewnić sobie kolejną kadencję. Chociażby po to, by nikt jej nie rozliczył i żeby jej członkowie nie stracili dobrze opłacanych, „tłustych posad”. Dlatego dają i będą dawać jeszcze więcej, a także obiecywać „złote góry”, bo dla nich najbliższe wybory parlamentarne to - być lub nie być. Czy - my wyborcy - po raz kolejny damy się "nabić w butelkę" okaże się już niebawem. „Rodzina na swoim” wciąż próbuje tworzyć wrażenie, że „w Polsce jest coraz lepiej, a ludziom żyje się dostatniej”. Problem w tym, że to już było, no i orkiestra na „Titaniku” też grała do końca…
Andrzej Idziak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie