
Na stronie internetowej Sejmu pojawił się nowy projekt ustawy „o szczególnych rozwiązaniach dotyczących ochrony życia i zdrowia obywateli w okresie epidemii COVID-19” (druk 1846 z 27 stycznia br.). Nakłada on na pracownika obowiązek testowania, a pracodawcy daje prawo do sprawdzenia czy testowany pracownik nie jest zarażony koronawirusem. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak jesteśmy w trakcie pandemii, gdyby nie fakt, że jeśli zaczniemy się uważnie wczytywać w jego zapisy, to zaczynamy odnosić wrażenie, że absurd goni za absurdem.
Spróbujmy się bliżej przyjrzeć tym zapisom… Otóż, na ich podstawie, pracodawca będzie mógł żądać od pracownika, w terminie wyznaczonym (z wyprzedzeniem nie krótszym niż 48 godzin) i nie częściej niż raz w tygodniu, podania informacji o posiadaniu negatywnego wyniku testu diagnostycznego w kierunku SARS-CoV-2 wykonanego nie wcześniej niż 48 godzin przed jego okazaniem. Oznacza to, że pracownik, będzie miał de facto obowiązek przeprowadzenia testu co najmniej raz w tygodniu. Jeśli zarazimy się w pracy, będziemy mogli otrzymać nawet 15 tysięcy zł odszkodowania od koleżanek lub kolegów z pracy, którzy nas zarazili, a którzy… nie poddali się testowi na COVID-19. Mało tego, jeśli pracodawca nie skorzysta z prawa do żądania wykonania testu (co najmniej raz w tygodniu) przez zatrudnionych u niego pracowników, wówczas to on, decyzją wojewody, zapłaci 15 tysięcy odszkodowania zakażonemu pracownikowi… Jak pisze jedna z osób na FB: to „świetny sposób na zarobek (…) a i niejednego, nielubianego kolegę można załatwić”.
W jaki sposób pracownik będzie wiedział, od kogo się zaraził i kogo ma obciążyć ewentualnym roszczeniem finansowym, projekt ustawy nie precyzuje. Pal sześć, jeśli będzie to mała, kilkuosobowa, rodzinna firma, w takim przypadku prawdopodobieństwo wytypowania zarażonego delikwenta, jest hipotetycznie dość duże. Gorzej, jeśli będziemy mieli do czynienia z korporacją, która zatrudnia kilkaset, a może nawet kilka tysięcy ludzi. A co jeśli zarazimy się od kuriera, od którego odebraliśmy firmową przesyłkę lub pani Jadzi wydającej posiłki w fabrycznej stołówce? Czy z chwilą wejścia w życie ustawy będziemy zmuszeni prowadzić „dziennik kontaktów”, czy też wspaniałomyślnie zrezygnujemy z „dochodzenia” kto był nosicielem wirusa w pracy. A może nie zechcemy po nie sięgnąć, w imię naszej „koleżeńskości” lub dlatego, że po prostu nie wypada? Długo już żyję na tym świecie i zaręczam Wam, że na to bym nie liczył… Ludzie są różni, a stosunki w pracy też nie zawsze układają się idealnie, a kilkanaście tysiączków piechotą nie chodzi!
Co ciekawe, projekt ustawy zakłada, że pracownik, który nie poddał się testowi diagnostycznemu w kierunku SARSCoV2, nadal będzie świadczył u pracodawcy pracę na dotychczasowych zasadach i nie będzie z tego względu delegowany do wykonywania pracy poza stałe miejsce pracy bądź wykonywania pracy innego rodzaju, jednak będzie się musiał liczyć z zobowiązaniem do zapłaty świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARSCoV2. No dobrze… ale zanim zapłaci, zanim otrzyma tzw. „tytuł wykonawczy”, dalej będzie mógł przychodzić do pracy i zarażać! To przecież absurd!
I kolejna rzecz… W terminie 7 dni od dnia otrzymania wniosku pracownika, który zostanie zarażony, pracodawca będzie zobligowany do zweryfikowania, czy wśród pracowników, z którymi miał kontakt, znajdują się osoby, które nie poddały się testowi diagnostycznemu w kierunku SARSCoV2. To oznacza, że całą odpowiedzialność w tym przypadku, ustawodawca zrzuca na pracodawcę. Prawdę mówiąc - już teraz współczuję pracownikom kadr, którzy nie otrząsnęli się jeszcze z szoku spowodowanego „Polskim Ładem”, a już muszą się przygotować na kolejne wyzwanie i całe stosy papierów do wypełnienia.
I jeszcze jeden „kwiatek”… Przyznanie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARSCoV2 będzie następowało w drodze decyzji, od której stronom, tj. wnioskodawcy oraz pracownikowi obowiązanemu do uiszczenia świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARSCoV2, przysługiwał będzie wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy oraz prawo do wystąpienia ze skargą do sądu administracyjnego. Gratuluję pomysłu! W sądach zawalonych mnóstwem spraw, które już dzisiaj pracują na granicy wydolności, sprawy o odszkodowanie za zarażenie w pracy, będą się ciągnąć w nieskończoność.
Zastanawiam się też, na jakiej podstawie autorzy „tego prawnego gniota”, bo inaczej nazwać go nie sposób, zakładają, że najczęściej zarażamy się w pracy? Czyżby istniały na ten temat jakieś badania? Ja, bynajmniej o takich nie słyszałem. A co z transportem publicznym, gdzie w jednym tramwaju czy autobusie, podczas niemal każdego kursu trafia się przynajmniej kilka osób całkowicie ignorujących posiadanie maseczki, a 1/3 pasażerów, mimo że pandemia trwa już prawie dwa lata, nie nauczyła się ich poprawnie nosić i z podziwu godną głupotą, zasłania maseczką tylko usta? Dlaczego nikt nie egzekwuje noszenia maseczek w transporcie publicznym? Dlaczego nie stosuje się w tym przypadku sankcji finansowych?
Ustawodawca każe nam się testować i… dobrze! Pytanie tylko gdzie, skoro do aktualnie funkcjonujących punktów już stoją kolejki, a możliwość testów antygenowych w aptekach ogranicza się raptem do 64 w całym kraju, na ponad 13 tysięcy funkcjonujących placówek. Dlaczego tak mało? Odpowiadam. Dlatego, że rządzący znów zapomnieli odpowiednio się do tego przygotować. Prezes Związku Aptek Franczyzowych, w piśmie z 25 stycznia do ministra zdrowia zwraca uwagę, że nie ma dokładnych procedur, które miałyby tę usługę regulować, a w efekcie wielu farmaceutów nie wie jak wdrożyć testowanie i nie ma pewności, jak wpłynie to na funkcjonowanie apteki. I jeszcze jedna kwestia: kto zapłaci za czas, w którym pracownicy będą wykonywali testy? Pracodawca, pracownik, państwo?
W II kwartale ubiegłego roku, liczba osób pracujących w Polsce sięgnęła 17 203 000 osób, czy możecie szanowni Czytelnicy sobie wyobrazić, co będzie, gdy ta armia ludzi, raz w tygodniu zgłosi się na testy? I jak długie będą kolejki do punktów wymazu? I kolejne pytanie: czy testy, które będziemy zobowiązani przedstawić pracodawcy, to mają być testy antygenowe czy PCR, bo te ostatnie (najdokładniejsze) wykonywane są aktualnie tylko w laboratoriach. Odpowiedzi, próżno szukać w projekcie ustawy, a szkoda bo świadczy to o tym, że ustawodawca szykuje nam kolejną legislację, która nie dość, że w wielu zapisach będzie „martwa”, to w dodatku nie rozwiąże żadnego problemu.
O tym, że rząd PiS nie ma pomysłu na walkę z pandemią, wiadomo nie od dziś. Aby nie urazić swojego elektoratu, składającego się ze sporej rzeszy antyszczepionkowców i zachować stabilność - i tak już chwiejących się słupków poparcia - próbuje sięgać po rozwiązania, które nie dość, że nie rozwiążą problemu, to jeszcze bardziej podzielą i skłócą społeczeństwo. Procedowany projekt ustawy zakładający oficjalne istnienie systemu „donosicielstwa” z pewnością się temu przysłuży, a wprowadzenie go w życie będzie oznaczać - nic innego - jak zrzucenie odpowiedzialności za rozwój pandemii na obywateli.
Procedowany projekt ustawy, to przykład popadania z jednej skrajności w drugą. No chyba, że chodzi o to, by projekt został odrzucony przez większość sejmową i są to tylko pozorne działania, które mają pokazać, jak PiS-owski rząd walczy z pandemią? To wszystko brzmi jak zły sen, gdyby nie to, że dzieje się naprawdę.
Andrzej Idziak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie