
Jest w Świdrze niepozorna, gruntowa ulica Słoneczna. Można powiedzieć, że to ulica, jakich setki w Otwocku i okolicach, ale to tylko pozory.
Po pierwsze (i to jest swoisty rekord): jest to jej oryginalna nazwa od jakichś stu lat (z krótką przerwą przed wojną, gdy nosiła imię ministra Bronisława Pierackiego, zastrzelonego przez ukraińską bojówkę). Przy wschodnim krańcu ulicy, na szczycie wzniesienia, po prawej stronie wznosi się okazały piętrowy dom z użytkowym poddaszem, któremu ulica zawdzięcza swoją nazwę. Obecnie nosi on numer Słoneczna 11 (przed wojną nr 9). Jest to dawny pensjonat-willa „Słoneczna” należący w 1935 r. do Albertyny Schüch. Reklama zamieszczona w przewodniku B. Łażewskiego „Świder i jego okolice” z 1936 r. zachęcała do pobytu w pensjonacie jako pięknie położonej willi, wśród sosnowego lasu na najwyższym miejscu Świdra, w pobliżu rzeki, prowadzonym na wzór zachodnio-europejski „pension de famille” i wyposażonym w światło elektryczne, kanalizację, wannę i leżalnie.
Już wtedy był on bardzo znany wśród letników i to tych należących do warszawskiej bohemy. Stałymi bywalcami pensjonatu w latach 30. byli Julian Tuwim z małżonką i Jan Parandowski z rodziną. O Tuwimie trochę się w Otwocku pisze i mówi ze względu na jego matkę Adelę zamordowaną w otwockim getcie. Natomiast o tym, że autor utworu pt.„ Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian”, z którym musiały się zmierzyć wszystkie roczniki uczniów na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, ma bogate związki z Otwockiem, to wiedzą naprawdę nieliczni. Pensjonat „Słoneczny” był ulubionym miejscem wypoczynku całej familii Parandowskich zarówno w latach 30. jak i podczas okupacji hitlerowskiej. Tak pobyt nad Świdrem wspomina mistrz Jan w swojej wspomnieniowej książce „Wrześniowa noc”: „Była mi przyjaciółką ta zwinna rzeka o złocistym dnie i tchnie ku mnie tą samą życzliwą ochłodą w parny dzień, kiedy mój mały synek z zachwytem patrzy, jak mu w nieznane unosi patyczki i liście, które on jej ciska. A to dziewanna, sama jedna pośród liliowych wrzosów – witam ją ze wzruszeniem, zawstydzony że nie pamiętam, co było treścią chwili, która przed laty uczyniła z niej bliską mi istotę.” Pobyt w Świdrze w czasie okupacji dawał autorowi „Mitologii” poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie był w stanie doświadczyć w Warszawie: „Było tu jednak coś więcej niż bezpieczeństwo. Jakiś cień wolności, iluzoryczny i znikomy – oczywiście, ale dość, by szerzej oddychać, mówić głośniej, śmiać się i śpiewać.”
Innym niezwykłym gościem pensjonatu był Henryk Kuna - przedwojenny wybitny rzeźbiarz, profesor Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, członek założyciel Stowarzyszenia Artystów Polskich „Rytm” w 1921 r. Jego żydowskie pochodzenie spowodowało, że musiał się ukrywać przed Niemcami. Poszukiwanie schronienia doprowadziło go z Wilna aż do podwarszawskiego Świdra i pensjonatu „Słoneczny”: „Kuna! Widzę go, jak idzie z małą walizeczką i zatrzymuje się co parę kroków, by dać wytchnienie zmęczonemu sercu. Trzeba była długich tygodni spokoju, zanim odzyskał siły, humor i chęć do pracy. Zamieszkał na stałe w Słonecznej, znajdując w jej właścicielce troskliwą opiekunkę.” Kuna w Świdrze spędził połowę okupacji. Nie mogąc oddać się swojej umiłowanej rzeźbie, zajął się malarstwem: „Używał niewielkich kawałków dykty, które odpowiednio przysposabiał. Malował sosny ze swojego okna i portrety.” To był jego sposób na zarobienie paru złotych, żeby mieć za co żyć. W wielu świderskich domach pojawiły się jego prace, w szczególności portrety mieszkańców. Ciekawe, ile tych prac Kuny trafiło do otwockich i świderskich domów. Ile z nich znalazło się potem na śmietniku, ustępując miejsca masowo produkowanym chińskim landszaftom. No i oczywiście ciekawe, czy jeszcze jakaś jego praca się zachowała w Świdrze do dzisiaj.
Parandowski i Kuna szybko przypadli sobie do gustu. Potrafili spędzać ze sobą całe dnie, tocząc ciekawe i zajmujące dyskusje na wszelkie możliwe tematy. „Spotykaliśmy się często przy gościnnym stole pani Schuchowej i olśnieni jego niewojenną zasobnością, powtarzaliśmy słowa, które mi kiedyś rzucił paryski żebrak: La vie, Monsieur, est belle et… pas trop chere.” Efektem tej znajomości był portret Parandowskiego wykonany przez Kunę, który, niestety, spłonął wraz z wieloma rękopisami pisarza w jego warszawskiej pracowni podczas powstania w 1944 r. „Jakże mi żal tego portretu, który w swych liniach i barwach zamykał piękną opowieść, o współżyciu, rozmowach, niepokojach i nadziejach dwóch rozbitków wyrzuconych na piaski świderskie.” Zresztą identyczny los spotkał też wojenne prace Kuny.
Niestety, Henryk Kuna zmarł tuż po zakończeniu wojny w 1945 r. w chwili, kiedy miał objąć profesurę na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Natomiast Parandowski jeszcze wielokrotnie po wojnie powracał do ulubionego Świdra.
Gdyby ktoś z czytelników znał jakąś rodzinną relację z kontaktów swoich rodziców czy dziadków z Parandowskim lub Kuną, to proszę się nią z nami podzielić. Może uda nam się napisać drugą część tej ciekawej historii.
Paweł Ajdacki
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Adela Tuwim nie została zamordowana w otwockim getcie, tylko przypadkowo podczas usuwania przypadkowych świadków rozstrzeliwań , w prywatnym domu gdzie była ukrywana od listopada 1941 roku przy ulicy Reymonta wówczas nr. 1 tuż przy granicy z gettem.